Skrytykowałem film "Kevin sam w domu". Takiego hejtu w sieci jeszcze nie doświadczyłem

Alan Wysocki
04 stycznia 2023, 20:11 • 1 minuta czytania
Nigdy nie oglądałem żadnej z części przygód Kevina. Postanowiłem więc nagrać moją reakcję i opublikować ją w naTemat. Za moją opinię o tej słabej produkcji odwdzięczono mi się solidnym hejtem. Usłyszałem, że jestem "ostrzyknięty", "napchany botoksem", "zniewieściały". Najlepszy był jednak tekst "cw**mistrzu, skąd ty się urwałeś?".
Nagrałem reakcję na przygody Kevina. Usłyszałem, że jestem "obrzydliwy". fot. naTemat.pl

Nagrałem reakcję na przygody Kevina. Usłyszałem, że jestem "obrzydliwy"

Jak już pisałem, nigdy nie oglądałem "Kevina samego w domu". Szczerze mówiąc, nawet nie za bardzo wiedziałem, o co w tym wszystkim chodziło. Koledzy z redakcji posadzili mnie przed kamerą, nagrali moją reakcję, zmontowali materiał i opublikowali go w naTemat.


Produkcja, delikatnie mówiąc, nie spodobała mi się i to na wielu płaszczyznach. Nie spodziewałem się pozytywnych reakcji, biorąc pod uwagę narodowe zamiłowanie do tego filmu.

Nie doczekałem się jednak krytyki, a hejtu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie będę robił z siebie ofiary, ale muszę przyznać, nie wiedziałem, że moja reakcja na Kevina okaże się formą obrażania uczuć religijnych. Internauci rzucili się na mnie tak, jakbym uderzył w Trójcę Świętą, a nie w kultowy film.

"Największym krindżem są twoje ostrzyknięte usta, przez które nawet nie możesz się śmiać" – brzmi jeden z pierwszych komentarzy. "Napchany botoksem gówniarz" – wtóruje kolejny internauta.

No tak, mam zrobione usta, nawet napisałem o tym felieton. Mężczyźni korzystają z medycyny estetycznej. Nie urąga to mojej męskości. A jak już jesteśmy przy temacie kwasu, to tak tylko powiem, że botoks i kwas hialuronowy to dwie różne rzeczy.

"Ten kolczyk w nosie i ustach to nie patologia? Mamusia też walnięta, że dała zgodę? Mopsik był sprawdzić jak sytuacja u Państwa w domu? Masakra to strasznie smutne" – dodaje inna niezadowolona osoba.

Coraz częściej uświadamiam sobie, że chyba żyję w jakiejś bańce. Serio w 2023 roku kolczyki to dla kogoś patologia? Dalej wchodzimy na jeszcze wyższy poziom. "Co mnie jakiś anal obchodzi" – pyta pani Agnieszka.

"C***mistrzu skąd ty się urwałeś?"

"Wygląda, jakby uciekł z jakiegoś pontonu pomocy dla powodzian i komentuje, typ dużo mówi o patologi, widocznie ma dużo z nią wspólnego" – czytam i scrolluje dalej. "Tego gówniarza nawet na świecie nie było, jak ten film powstał. Ojciec na pewno żałuje, że nie wyjął" – to w sumie ciekawy komentarz. Ja też trochę żałuję, że ojciec nie wyjął.

No dobra, cytuję dalej.

"Co to za frędzel, ten oglądający dzieciak? Żenujące", "Sztuczny jesteś i obrzydliwy", "Kolejny, zamiast strzepać się w kącie, próbuje swoich sil w internetach", "Pierwszy raz widzę tego zniewieściałego rudzielca"

Przysięgam, że cytuję już ostatni komentarz. Powalił mnie na łopatki. Tak jeszcze nigdy mnie nie nazwano. "C***mistrzu skąd ty się urwałeś?".

To zabrzmi jak banał, wiem, ale hejt jest wszechobecny. Walimy w dziennikarzy, polityków, sąsiadów i znajomych. Ale rzucić się tak na człowieka, bo nie podoba mu się film?

W ostatnim roku krytykowałem naprawdę najróżniejsze osoby i zjawiska. Pisałem felietony o Jarosławie Kaczyńskim, ale też otwarcie zadeklarowałem, że nie interesuje mnie promowana przez Donalda Tuska zjednoczona opozycja.

Równolegle pisałem, jakie zachowania nie podobają mi się wśród moich rówieśników, ale też u osób starszych. Sceptycznie patrzyłem na postawy niektórych gejów i heteryków. Pokazywałem moją opinię o toksycznych zachowaniach rodziców, piciu przy dzieciach oraz zachowaniu części aktywistów. Ale nigdy nikt nie rzucił się na mnie tak, jak teraz za stwierdzenie, że "Kevin sam w domu" jest słabym filmem.

"Kevin sam w domu" jest nie tylko nieśmieszny, ale i toksyczny

Popytałem znajomych i wielu z nich tłumaczyło mi, że oglądają ten film dla sentymentu. Filmy, które ja oglądam dla sentymentu, zazwyczaj wyróżniają się jakąś akcją, ciekawą fabułą, interesującym rozwojem wydarzeń.

W przypadku "Kevina samego w domu" 3/4 materiału to zostawiony sam w mieszkaniu chłopiec – porzucony przez rodziców i bliskich. Dopiero 20 minut przed końcem dochodzi do starcia z włamywaczami. Polega ono na tym, że co chwila przewracają się na podłogę.

Kolejnym elementem komediowym jest powtarzany co jakiś czas krzyk tego dziecka. Nie wspomnę już o tym, że wejście na gwóźdź czy wchodzenie na bombki budziło u mnie dreszcz, a nie radość.

Ten film zdążył mnie przerazić. Oglądając go, zrozumiałem, dlaczego chodzimy na terapię i leczymy się z niezdrowych relacji z naszymi rodzicami. Na samym początku Kevin jest obrażany przez swoje rodzeństwo, a na koniec wyżywa się na nim matka. Mówi mu, że jest największym problemem w rodzinie i wygania go do pokoju.

Żeby tego było mało, potem to temu chłopcu tłumaczy się, że powinien żyć w zgodzie ze swoją rodziną – bez względu na wszystko. Taki przekaz atakuje podprogowo i wkłada nam do głowy chore przekonania. Nie, jeśli ktoś cię krzywdzi, nie musisz się z nim godzić, "bo to rodzina".

Ale wracając do tematu, zastanawiam się, skąd bierze się ta potrzeba wylewania szamba na drugiego człowieka? I to jeszcze przy tak błahym, rozrywkowym temacie. Jak coś ci się nie podoba, nie trzeba tego oglądać. Wystarczy po prostu dalej przewijać posty w mediach społecznościowych.