O Kurskich wiedzą wszyscy. Jacek i Jarosław, dziennikarz i polityk o zupełnie innych poglądach. Ale Glińscy? O nich tak często się nie mówi. Sami zresztą nie dają ku temu podstaw. Można nawet powiedzieć, że milczą na swój temat. Ale w świecie artystów i naukowców obaj bracia są znani doskonale. Robert, reżyser filmowy i teatralny. I młodszy o dwa lata Piotr, który swoją tekę ministra kultury – niczym cenzor – zaczął dzierżyć od słynnego ataku na wrocławską sztukę. Czy kogoś mogą zatem dziwić słowa, które padły na ostatnim rozdaniu Paszportów "Polityki"? – Panie Gliński, proszę pozdrowić brata – stwierdził ironicznie szef tygodnika. Mówiąc do reżysera, oczywiście. Chyba pierwszy raz, ktoś w ten sposób wytknął obu Glińskim braterstwo.
Gdy Piotr Gliński, został wicepremierem i szefem resortu kultury ci złośliwi natychmiast zaczęli wbijać szpile, że ministra z kulturą tak naprawdę łączy tylko jego brat. A także bratowa, znana aktorka Joanna Żółkowska, która od lat wciela się w postaci Anny Surmacz-Koziełło w "Klanie". Podobnie zresztą, jak jej córka Paulina Holtz, przybrana bratanica Glińskiego. Środowisko zatem mocno osadzone w świecie filmu i teatru.
Dlatego potem pod adresem ministra zaraz posypały się gromy. Że mając taką rodzinę, sam zaatakował teatr. – Minister Gliński ma przecież brata, wspaniałego reżysera Roberta Glińskiego. Mógł go zapytać – mówił nam jeden z aktorów, gdy wybuchła burza wokół spektaklu "Dziewczyna i Śmierć", którą nowy szef resortu chciał zdjąć z afisza. Gdy środowisko krytykowało ministra, reżyser – trzeba przyznać – ani słowem nie skomentował poczynań brata. Sieć komentowała jednak po swojemu.
Nie udało nam się spytać o to reżysera. Jego żona też nie chciała z nami na temat obu braci porozmawiać. – Nie sądzę, by Robert był zainteresowany tym, żeby mówiono o tym na okrągło szukając sensacji – powiedziała tylko naTemat.
Zupełnie inni, ale nie tacy, jak Kurscy
Ale braćmi są i nikt tego faktu nie może podważyć. Dzieci architekta i sanitariuszki batalionu "Zośka", która była ranna w Powstaniu Warszawskim. Urodzeni w Warszawie, obaj kończyli LO im. Bolesława Prusa. Piotr został socjologiem, Robert kończył architekturę. Pierwszy doszedł do profesury, co tydzień jeździł do Białegostoku, gdzie kierował Katedrą Socjologii Struktur Społecznych w Instytucie Socjologii tamtejszego uniwersytetu, był też szefem Polskiego Towarzystwa Socjologicznego.
Drugi był rektorem łódzkiej filmówki, dyrektorem Teatru Powszechnego w Warszawie i reżyserów takich głośnych filmów jak "Cześć Tereska", "Wszystko, co najważniejsze", a ostatnio "Kamienie na Szaniec". – Oni są zupełnie inni, ale na pewno nie tacy, jak Kurscy – mówi nam jeden z aktorów.
Internauci już jednak zaczęli wytykać pewne różnice. Owszem, Piotr zaatakował środowisko Roberta. Ale reżyser też ma na koncie filmy, które środowisku ministra mogą nie być w smak.
Ów film pt. "Homo.pl" to dokument o środowisku homoseksualnym. O codziennych problemach trzech par gejów, a także pary lesbijek i jednej, samotnej kobiety. Również film "Kamienie na szaniec" różnie był odbierany przez prawicowych recenzentów.
Mam wrażenie, że jest rozdrażniony
Julian Mere, szef Związku Zawodowego Aktorów Polskich osobiście poznał obu Glińskich. Jednego dawno, drugiego teraz. Sam występował w spektaklach poetyckich Roberta Glińskiego. – Jest znakomitą osobą, która wyczuwa i poezję, i aktorów. Znakomicie radzi sobie w filmie, jego spektakle są również doskonałe. Gdy Wisława Szymborska otrzymała literacką Nagrodę Nobla, to jedyne co mieli w TVP, to "Obmyślam świat" Glińskiego do słów Szymborskiej. Ciągle to puszczali – mówi naTemat. Wydaje mu się, że Robert jest spokojniejszy od brata. – Minister robi wrażenie rozdrażnionego tym, że musi teraz walczyć, wchodzić w spory, odpierać ataki dziennikarzy. Wyczuwa, że chcą go zaatakować i od razu przyjmuje pozycję obronną. Mam wrażenie, że to go męczy – mówi.
O Piotrze Glińskim, choć na świeczniku pojawił się zupełnie niedawno, wiadomo zdecydowanie więcej. O tym, że uwielbia ryzyko. Że jeździł w Himalaje, żagluje, biega w maratonach, ma czarny pas w dżudo, a nawet był kaskaderem w filmach „Polskie drogi” i „Przepraszam, czy tu biją?". W tabloidach sporo można o tym przeczytać.
Przyjaźń jeszcze ze szkoły
Były wicepremier, dziś europoseł Michał Boni zna obu Glińskich od lat. Z Piotrem chodził do jednej klasy w liceum, byli bardzo bliskimi przyjaciółmi. Robert był o dwie klasy wyżej. – Razem tworzyliśmy teatr. Ja byłem reżyserem, on aktorem. To były bardzo silne więzi. Duża, dojrzewająca, chłopięca przyjaźń – mówi naTemat.
O obu Glińskich mówi, że wtedy każdy chodził swoją drogą. Robert też w szkole tworzył swój teatr. – Współpracowaliśmy ze sobą, ale każdy miał swój. Glińscy to był ważny element w żywiole szkoły im. Bolesława Prusa przełomu lat 60. i 70. – wspomina Michał Boni. Od dyrekcji szkoły otrzymaliśmy następujące informacje:
Bracia Glińscy są absolwentami XXXV LO im. Bolesława Prusa w Warszawie na Saskiej Kępie. Obaj byli wychowankami nauczycielek, które stały się legendą szkoły. Pan Robert (matura 1971) Pani Urszuli Andrejew, a Piotr (matura 1973) Pani Eugenii Apanowicz. Ich kolegami z klasy byli aktor Jacek Bursztynowicz i polityk Michał Boni.
Bracia Glińscy uczestniczyli w zjazdach absolwentów 2012 roku i 1997 roku w uroczystości szkolnej i „Spotkaniach po latach”. Pan Robert Gliński, reżyser „Kamieni na szaniec” brał udział w spotkaniu autorskim z uczniami na temat filmu i postaw młodzieży organizowanym podczas „Twórczych Spotkań Humanistycznych”.
Właśnie wtedy, w szkole, zaczęła się ich fascynacja teatrem. Po szkole każdy poszedł w swoją stronę, ale kontakt zachowali, choć ostatnio jest on rzadszy. – Jesteśmy w innych obozach. Nie chcę komentować tego, co się dzieje dzisiaj. Ja mam bardzo dużo sympatii dla niego i chcę, żeby to zostało w mojej pamięci.
Jak odbiera fakt, że bracia Glińscy znowu spotkali się w tym samym, kulturalnym, wymiarze? Znowu blisko teatru, choć po innych stronach? – Tak, ale teraz już sami muszą ustalić, w jakich będą występować rolach – mówi Michał Boni.
– Może być konflikt?
– Powiem tak. Zawsze nam się wydawało, że pierwsze, czego wymagają kultura i sztuka to swoboda i wolność – odpowiada dyplomatycznie.
"Film „Kamienie na szaniec” Roberta Glińskiego trzeba uznać za manipulację. Sprzedawany jako kino lektur szkolnych dokonuje de facto destrukcji wychowawczego przesłania powieści Aleksandra Kamińskiego.[...]A może przypisać Robertowi Glińskiemu iście demoniczny spisek? Że podlizując się zarówno salonowi, od którego wszak wyciągnął część pieniędzy, jak i opozycji, gdzie wysoko ulokował brata o pseudonimie Profesor Gliński, grając na dwa fronty, zagrał się na śmierć i zaproponował kompromis, w którym nie do końca wiadomo, o co kaman?" Czytaj więcej