- Niewyobrażalnie nieuczciwym jest, że nikt oficjalnie nie uhonorował, nie podziękował Ukraińcom, którzy pomogli Polakom w czasie rzezi Wołynia. To po prostu straszna siara. Mówimy wyłącznie o mordercach, a zapominamy o bohaterach, bo ci byli Ukraińcami. Wstyd mi za nas - mówi Witold Szabłowski, autor książki „Sprawiedliwi zdrajcy”, która może być niewygodna dla wielu w naszym kraju. Przypomina Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi wołyńskiej.
Nie wmówi mi Pan, że to przypadek. Premiera pańskiej książki zbiega się z filmem Smarzowskiego o rzezi na Wołyniu w 1943 roku
Oczywiście, że nie, nie zamierzam nic panu wmawiać. Przypadkiem jest, że ja i Smarzowski w tym samym czasie zaczęliśmy pracować nad Wołyniem. Natomiast premierę książki wybraliśmy z wydawcą celowo, kilka tygodni przed premierą. Tą książką chciałem pokazać drugą stronę tych strasznych wydarzeń. Nie tylko Polaków - ofiary, ale też Ukraińców im pomagających. Było ich dużo więcej, niż się powszechnie wydaje.
Po co? Aby zrelatywizować rozmiar ukraińskiego okrucieństwa? Nie chce Pan, aby mówiono o ludobójstwie?
Proszę Pana… W piekle Wołynia i Galicji zginęło 100 tys. Polaków. Ale kilkanaście tysięcy zostało ocalonych przez dobrych sąsiadów. To mało? Moim zdaniem bardzo dużo, bo za pomaganie Polakom UPA karała śmiercią. I wcale nie trzeba było kogoś ukrywać, choć i takich sytuacji były setki, jeśli nie tysiące. Przykładem niech będzie historia batiuszki z Kaszówki. Odmówił on udzielenia mszy i błogosławieństwa oddziałom idącym wyrzynać polskie wioski. Zginął zastrzelony. Teść Jerzego Krasowskiego został zamęczony, bo uratował swojego zięcia. Mogę tak wyliczać bardzo długo.
Znając filmy Smarzowskiego będzie tam mnóstwo krwi (rozmowa odbyła się przed oficjalną premierą filmu. Nasz dziennikarz był na premierze – przyp red.) Boję się, że po filmie jedyne, co można będzie zrobić, to chwycić za broń i ruszyć z odwetem. A sztuka - kino, literatura - powinna jednak szukać takich dojść do człowieka, żeby czynić go lepszym. Nie przekłamywać, ja też w swojej książce nie przekłamuję, jest w niej całe okrucieństwo tamtych czasów. Ale nie ma epatowania krwią.
A przecież tam wylano morze krwi. Wystarczy tylko sucha relacja. 11 lipca 1943, "Krwawa niedziela", apogeum bestialstwa. W kościele w Kisielinie zginęło 80 Polaków. Dobito ich bagnetami. Pewnie słyszał Pan o rozcinaniu piłą?
W Kisielinie dzieje się jeden z rozdziałów mojej książki. I proszę posłuchać takiej opowieści. Mama słynnego kompozytora Krzesimira Dębskiego, pani Aniela, była z rodziny Sławińskich. Sławińscy mieszkali przez płot z Ukraińcami Maciukami. Ukraińcy już wiedzieli, że szykuje się antypolska akcja. Polacy - nie. I którejś nocy stary dziadek Maciuk przybiegł w tajemnicy przerażony do Sławińskich, żeby ich ostrzec, że jego dzieci i wnuki szykują się ich mordować. Podobnie zresztą było z rodziną Hermaszewskich, rodziców naszego kosmonauty, którą ostrzegł Taras Nowaczok, przyjaciel jego dziadka. Został zabity za to. Nie kłamię, nie manipuluję, niczego nie umniejszam. Dziadek Maciuk jest prawdziwym bohaterem, a nie jego dzieci i wnuki, którzy poszli zabijać i szabrować. I to o nim chciałem w swojej książce opowiedzieć.
W Izraelu tym, którzy pomogli Żydom w czasie Holokaustu, m.in sadzi się drzewka. Może czas na naszą alejkę? Dla Niemców, Ukraińców pomagającym Polakom.
Uważam, że tak. Niech posadzony zostanie nawet las na granicy polsko-ukraińskiej. Moim marzeniem jest, aby ci bohaterowie otrzymali medale.
Zaraz… To nikt im dotychczas oficjalnie nie podziękował?
Chyba Pan żartuje… Każde podziękowanie to czysto prywatna inicjatywa. W mojej książce opisuję historię Lecha Popka. Odnalazł on Ukraińca, który uratował jego babcię. Popek chciał podziękować, ale nie miał nic przy sobie. W aucie znalazł dwie pomarańcze i czekoladę. To wymowne, symboliczne, bezcenne, ale oficjalnie ze strony państwa jest milczenie. Ukraińcom nie chodzi o prezenty. Najbardziej chcieliby wiedzieć, czy ci uratowani przeżyli. Po prostu dostać wieści, tak jak czekał na nią dziadek Iriny, mojej bohaterki. Nie doczekał się.
Dlaczego nie chcemy pamiętać o tych Ukraińcach?
Wygodniej nam postawić się w roli ofiar. Trudno przyznać się, że komuś coś zawdzięczamy. Przecież nas tylko mordowali i zdradzali.
A może to mechanizm, jak u Polki, jednej z pańskich rozmówczyń. Pamiętała
twarze morderców, ale nie wybawców, Ukraińców…
Ona przeżyła koszmar. Na jej oczach zamordowano jej rodzinę. Dopiero potem w czasie rozmowy przypominała sobie, że jedni Ukraińcy zabili jej rodzinę, ale drudzy trzymali ją z narażeniem życia u siebie w domu. Rozumiem, że ona zapamiętała tylko tych złych. Ale że my jako kraj, naród, społeczeństwo o nich nie pamiętamy - tego nie rozumiem.
Sądzę, że pojawią się opinie typu: co to za bohaterstwo? Ukrainiec ukrywa Polaka przed Ukraińcami i udaje, że nie był rezunem.
Tym ludziom groziła śmierć i to taka, w której kula była luksusem. Taki luksus spotkał bliskich Petro Parfeniuka, który uratował kilkadziesiąt osób, w tym rodzinę swojej żony. Za ten czyn zastrzelono brata Parfeniuka, bratową, ich małą córeczkę i rodziców. Katem był szwagier.
Zdarzyło się Panu płakać?
Hmmm. Nad książką pracowałem trzy lata. Jeździłem do świadków zbrodni. Opowiadali mi straszne rzecz, płakali, czasem długo milczeli, a mi nie poleciła ani łza. Włączył się taki mechanizm obronny. I był taki moment... Kiedy wysłałem książkę wydawcy, usiadłem w aucie i ryczałem.
Płaczą też potomkowie rodzin pomordowanych, a ich zdaniem Sejm przyjął
słuszną uchwałę, że rzeź była ludobójstwem. Zaprzeczy Pan?
Nasza klasa rządząca zrobiła gwałtowny zwrot w rozmowach z Ukraińcami o Wołyniu. Co gorsza, posłowie przyjmując ją nie mają pomysłu, co dalej. Jak poukładać stosunki z Ukrainą? Sejm nie przygotował Ukraińców do takiego zwrotu. Oni dostali z bańki i pół obrotu. Są zaskoczeni.
Bo nie chcą przyznać się do zbrodni…
Jeżdżę na Ukrainę i nie ma problemu z mówieniem o ludobójstwem. Mnie też boli, gdy przejeżdżam przez Równe ulicą Kłyma Sawura, psychopatycznego mordercy Polaków. Boli mnie, że odradzają się banderowskie symbole. I my musimy mówić co nas boli. Tylko na litość boską, rozmawiajmy, a nie krzyczmy.
Zapytam o kolejną Pana rozmówczynię z Wołynia. Jak się ma babcia Szura?
Jak się ostatnio widzieliśmy, to jak zwykle zbierała w lesie jagody, grzyby, zioła. Pomagała gospodarzom w pracy. I modliła się. Za Ukraińców i Polaków.
A za tych ostatnich, dlaczego?
Ona mówi, że bez Polaków czuje się, jak bez ręki. Jej ojciec ratował Polaków, za co później spotkał go lokalny ostracyzm. Był chodzącym wyrzutem sumienia. Wyprowadzili się. Dziś ojciec nie żyje, a Babcia Szura słucha Radia Maryja. Zmawia z jego radiosłuchaczami „Koronkę do Miłosierdzia”. Pytała swojego baituszkę, czy może ją zmawiać. Duchowny powiedział, że skoro Polacy się modlą, to i ona może. Będę się z nią widział za kilka dni. Zawiozę jej książkę.
Umie czytać po polsku?
Chce Pan zapytać, czy przeczyta książkę?
Tak. I czy nie boi się Pan jej reakcji, recenzji?
Dlaczego? Ona wie co zawiera moja książka. Opisuję babcie Szurę, taka jaka jest i tylko to, co przeżyła. Jest przygotowana na „Sprawiedliwych zdrajców”.
A Polacy?
Nie wiem… Mam nadzieję, że tak. Choć u nas teraz dominuje myślenie - „Hajda na rezunów!” i hejt na Ukraińców. To, co rosyjscy trolle uprawiali przez lata, my skutecznie przejęliśmy. Jeśli ktoś zapyta mnie, ilu Ukraińców pomogło Polakom, odpowiem, że dużo. I to nie chodzi o liczby, które wcale nie są małe. W obliczu takiej groźby, okrutnej śmierci, Polakom pomagało bardzo wielu Ukraińców. Niestety, teraz wśród polityków dominuje nastawienie na konflikt, kłótnie z Ukrainą. Skutecznie punktują na Kremlu. Ja naszym politykom daję swoją książką narzędzie do ręki. Proszę, macie. Zróbcie coś dobrego. Podziękujcie tym ludziom, a przy okazji rozmawiajcie z Ukraińcami bez krzyków.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl