
Z bólem serca przychodzi mi to pisać, ale ostatnio co rusz zawodzę się odpalając film lub serial Netflixa. Aż chciałoby się rzec "kiedyś to było", ale nie chcę krakać i wierzyć w to, że ta sytuacja się nie zmieni. Póki co minęły czasy, kiedy zbierało się szczękę z podłogi oglądając "Stranger Things", "13 powodów", "Making a Murderer" czy "House of Cards". Przy nowych produkcjach szczęka może odpaść... co najwyżej od ziewania. A może być jeszcze gorzej, bo Netflix kręci coraz więcej.
Pierwszy skowronek zwiastujący, że coś jest na rzeczy, to katastrofalnie zła adaptacja niezwykle popularnej mangi i anime "Death Note". Dorównuje poziomem niesławnemu "Dragon Ball: Evolution". Jednak potem Netflix zrehabilitował się i dał nam drugi,
udany sezon "Stranger Things" oraz rewelacyjne "Dark" czy "Mindhuntera". Pod choinką za to znaleźliśmy rózgę i "Bright".
2018 rok przyniósł mi jeszcze większe ochłodzenie relacji z Netflixem. W serwisie co prawda na początku stycznia okraszony czarnym humorem i niezwykle wciągający "The End of the F***ing World", ale to "niestety" produkcja Channel 4. Początek lutego to z kolei mój wielki zawód, czyli serial "Modyfikowany węgiel" – niezwykle płytki, źle zagrany i momentami groteskowy klon "Łowcy androidów".
Kiedy czytam news mówiący o tym, że Netflix chce wydać w tym roku... 700 produkcji oryginalnych, trochę mnie to przeraża. Wedle nowej strategii serwis stawia przede wszystkim na ilość, a nie do tego przecież nas przyzwyczaił.
Anihilacja - 86% / 65%
Bez słowa - 12% / 52%
Bright - 27% / 85%
Death Note - 41% / 25%
Everything Sucks - 70% / 87%
Modyfikowany węgiel - 64% / 90%
Paradox Cloverfield - 17% / 47%
Star Trek: Discovery - 82% / 56%
