"Nie można ciągle tylko patrzeć". Tak poznałem reguły elitarnego klubu swingersów
Bartosz Świderski
·4 minuty czytania
Publikacja artykułu:
Już gdy pisaliśmy w naTemat o słynnym londyńskim klubie swingersów "Killing Kittens", wiedzieliśmy, że w Polsce takich miejsc również nie brakuje. Jedno z nich udało mi się zobaczyć na własne oczy. Każda z imprez odbywa się w innym miejscu, a goście muszą za gorący wieczór nie tylko słono zapłacić, ale i mieć to szczęście, by zostać zaproszonym przez wtajemniczonych już znajomych. Później zostają badania u wskazanego przez grupę lekarza. No i przełamanie się, by w ten świat w ogóle wejść.
Reklama.
Artykuł z cyklu "Archiwum naTemat". Pierwszy raz tę historię opublikowaliśmy 21 stycznia 2014 roku.
Tym razem wszystko odbywa się w małej, ale dość ekskluzywnej posiadłości do wynajęcia na Kaszubach. Takie spotkania odbywają się co kilka tygodni, za każdym razem w innej lokalizacji. Tym razem dom jest zarezerwowany na dwa dni. W tym czasie organizatorom udaje się część tego miejsca zamienić w scenerię swym klimatem przypominającą nieco film "Oczy szeroko zamknięte". W pozostałych pokojach już wczesnym popołudniem panuje tymczasem atmosfera przyjacielskiego, nieco świątecznego, ale luźnego spotkania. Drinki, jedzenie, niektórzy grają w Scrabble.
Zmysły pracują
Wszystko zmienia się jednak po godz. 19. Wtedy piętnaście par, które przyjechały pod Puck z całej Polski, zjawia się w "klimatycznej" części domu. Ów klimat budują nie tylko światło, dekoracje z ciężkich zasłon i świetnie wyposażony bar. Swobodne ubrania teraz zastępują eleganckie sukienki i marynarki. Nie mają ich tylko kelnerki.
Strefy przyjemności
Taka impreza dzieli się na trzy strefy, w których panują różne reguły:
I strefa - to duży salon z barem, gdzie z zasady nie uprawia się seksu. Na początku zabawy panują tu sztywne reguły elegancji, z których zwolnione są tylko nagie kelnerki.
II strefa - drugi salon, w którym mieszają się obszary zabawy. Tu mniej odważne pary pozwalają sobie na pieszczoty, a niektórzy rozgrzewają się przed wizytą w III strefie.
III strefa - w tej posiadłości to korytarz i dwa duże pokoje. Organizator pilnuje, by nie wchodził tu nikt, kto nie jest nagi. I to tu zabawa przybiera najostrzejszą formę.
Dziewczyny, z których najstarsza ma może 20 lat pracują w negliżu. Choć, jak zwraca mi uwagę organizator Marek, nie są nagie. Pod szyją mają przecież białe kołnierzyki. To łatwo pomaga odróżnić je od klubowiczów. To ważne, bo seks z kelnerkami jest tu zabroniony. – Jesteśmy tu dla pobudzenia apetytu. Nikt nas też nie obłapia. To ludzie na poziomie. Trochę szkoda, bo nasze zmysły też pracują – mówi zalotnie 19-letnia Marta. Kelnerki to hostessy lub modelki, które nie mają problemów z pracą w opcji "erotic".
Z "dyskretnym redaktorem" – jak zostaję przedstawiony – rozmawiają tu tylko pod warunkiem, że sam dostosuję się do najważniejszych reguł. Czyli zero zdjęć, żadnych pytań o nazwiska, komórka zostaje za drzwiami. Jestem zwolniony tylko z wymogów dotyczących opłaty.
Każda osoba za tę noc płaci bowiem tysiąc złotych. – To nie jest wygórowana suma. Taki rodzaj składki, która idzie na pokrycie kosztów wynajęcia domu, pensję kelnerek, czy wyposażenie baru i catering – tłumaczy mi organizator. I zaznacza, że pieniądze nie są jednak jedyną przeszkodą przed dołączeniem osób niechcianych w grupie. Każdą parę zapraszają wtajemniczeni znajomi, potem muszą jeszcze poznać się z organizatorami. Gdy przejdą swego rodzaju selekcję, czekają ich badania, które potwierdzą, że seks z nimi nie niesie zagrożenia.
Kto chce, może tylko patrzeć
Nie tylko ja jestem jednak nowy w tym towarzystwie. Pierwszy raz są w klubie także trzy pary. Monika i Alek mają po 31 lat i na co dzień są prawnikami. 29-letnia Daria i jej o dwa lata młodszy partner Mateusz prowadzą własny biznes pod Radomiem. Pierwszy raz pojawia się tu też Hania, która ma zaledwie 19-lat i jest narzeczoną 35-letniego Arkadiusza. Oboje z Gdyni. Ona studiuje, on jest informatykiem. Wszyscy zgodnie podkreślają, że nie mają zamiaru rzucać się dziś na głęboką wodę. Korzystają z prawa, by bez zobowiązań przyglądać się wszystkiemu, co dzieje się dokoła.
Tej regule podporządkowany jest też układ całej imprezy. Wszystko zaczyna się w pomieszczeniu, które na początku niezbyt odróżnia się od zwykłej sali na bankiecie. Za kotarą w kolejnym dużym pokoju sukienki idą nieco w górę, ramiączka opadają, a krawaty się rozluźniają. Goście pieszczą się wzajemnie, część przechodzi do poważniejszych rzeczy. Kto wciąż nie ma ochoty, nadal ma tu prawo tylko patrzeć. Patrzeć można też w kolejnych pokojach, ale tam panuje dodatkowa reguła: żadnych ubrań, nawet bielizny. Wracając do innych części klubu uczestnicy mogą okryć się przygotowanymi, gustownymi szlafrokami.
"Trzecia strefa"...
To tam po godzinie jest już na pewno połowa gości. Tych, którzy znają się najlepiej. Także swoje potrzeby. Nie czekają tylko od razu przechodzą do tego, po co tu przyjechali. Zresztą dlatego, by wszyscy byli w jak najlepszej formie, ta impreza zaczyna się tak wcześnie. – Większość z nas rezerwuje sobie ten dzień od dawna i nie przyjeżdża prosto z pracy. Zaczynamy wczesnym wieczorem, by w środku nocy wszyscy byli jeszcze w dobrej formie. To w czasie seksu przecież niezwykle ważne – podkreśla stojący za organizacją Marek.
W "trzeciej strefie" rzeczywiście wielu popisuje się dobrą kondycją. Szczególnie część pań, które uprawiają seks z kilkoma mężczyznami. Rzuca się w oczy, że to najstarsze uczestniczki zabawy. Choć jak podkreśla Marek, dziś najstarszy uczestnik ma zaledwie 38-lat. – Nie narzucamy granic wiekowych. By jednak dostać się do naszego klubu, trzeba mieć "to coś" – tłumaczy. I nie ukrywa, że chodzi mu o zadbane ciało i otwarty umysł.
Nie tylko dla swingersów
Choć dokoła widzę sceny niczym z ostrych filmów pornograficznych, w tym miejscu są też ludzie tacy, jak Agata i Krzysztof. Trzydziestolatkowie nie uprawiają tu seksu z nikim innym. – Jesteśmy w klubie, by dodać naszemu życiu intymnemu pikanterii. Niektórzy oglądają porno, by się nakręcić. My wolimy popatrzeć na żywo i bez skrępowania zająć się tu sobą – wyjaśnia Krzysztof. – Czasem w ramach gry wstępnej pozwalam popieścić się przez chwilę innym uczestnikom. Na "full contact" z nami tu nie można liczyć – dodaje Agata.
Jak się okazuje, takich par jest więcej. Szczególnie w "drugiej strefie" tej zabawy. Tu kilku moich rozmówców przyznaje, że do swingowania nie są przekonani, ale lubią popatrzeć na takie sceny na żywo. I bardzo lubią też to, gdy inni patrzą na to, jak oni się ze swoimi partnerami zabawiają.
Gwiazdy wieczoru...
Ostatecznie jednak patrzeć tu nie wolno w nieskończoność. Na takich prawach para może pojawić się w klubie trzy razy. Jeśli zechcą pojawić się kolejny raz, muszą wówczas wystąpić w roli "gwiazd wieczoru". Czyli poniekąd odpracować dotychczasową bierność. W praktyce oznacza to, że para staje się rodzajem niewolników, którzy już w drugiej strefie czekają na każdego, kto zechce zabawić się oralnie.
– Pamiętaj, że nikogo do niczego nie zmuszamy – podkreśla jednak organizator. Ta nieco ostra reguła ma działać na tych, którzy nie mogą się przełamać. – To są silni, wpływowi ludzie i nikt z nich nie ulegnie presji, jeśli nie chce. Nie chcemy po prostu, by wśród nas non-stop byli ludzie, którzy nie włączają się w zabawę – wyjaśnia.
Już po imprezie rozmawiam ze spotkanymi wcześniej Hanią i Arkadiuszem, którzy przyznają, że atmosfera jest tak przyjazna, iż łatwo wciąga. – Nie chcieliśmy wchodzić do "trzeciej strefy", ale w pewnym momencie zaciągnęłam tam Arka. Podeszliśmy do naszych znajomych i oni już nas poprowadzili – wspomina 19-latka. – Rzeczywiście to są wyjątkowo silne emocje, gdy twoja kobieta kocha się nie tylko z tobą, ale w takich okolicznościach to coś zupełnie innego... – stwierdza jej narzeczony.