Chcą żonę z Ukrainy. Na tym portalu Polacy płacą tysiące za kilka słów i zdjęcie

Paweł Kalisz
Na portalu randkowym Charmdate w pięć minut założysz konto, w dziesięć minut znajdziesz kilka przepięknych kobiet deklarujących miłość po grób, a w kilka dni wydasz więcej niż wynosi średnia krajowa. Dotarliśmy do mężczyzn, którzy szukają pięknej żony w Rosji i na Ukrainie i w pogoni za marzeniami gotowi są wiele poświęcić.
Za wymianę kilku maili i zdjęcie wybranki z Ukrainy faceci gotowi są zapłacić ogromne pieniądze. Fot. Screen / Charmdate
To jest historia trzech mężczyzn z różnych rejonów Polski, którzy szukali miłości w sieci. Dwóch z nich wciąż szuka, jeden jest nawet przekonany, że znalazł, choć jeszcze ani razu nie spotkał się ze swoją ukochaną. W myśl zdania, że prawdziwa miłość jest bezcenna, wydali już tysiące złotych, by spełnić marzenie o pięknej żonie zza wschodniej granicy.

– Zarejestrowałem się na Sympatii, ale polskie kobiety mi nie pasują. Są zaborcze, wymagające, z wielkimi oczekiwaniami wobec przyszłego partnera. A przecież jak pewnie każdy mam jakieś swoje wady i przyzwyczajenia. Jeśli szukają Jamesa Bonda, to zły adres – mówi Adam z Warszawy. Rozwiódł się kilka lat temu i postanowił na nowo umeblować sobie życie.


Ktoś wskazał mu witrynę Charmdate. Zareklamował ją jako miejsce, gdzie "piękne kobiety z Rosji" i "urocze dziewczyny z Ukrainy" oczekują na swojego mężczyznę, który niczym rycerz na białym koniu przyjedzie uwolnić je z wieży i wywiezie do swojego zamku. Tym "kimś" był Krzysztof, dawny kolega ze szkoły, właściciel nieźle prosperującej firmy internetowej.
Wystarczy się zalogować i włączyć wyszukiwarkę, by poczuć się jak w ... sklepie internetowym. Tyle że na Charmdate płaci się nie za towar, a za nadzieję.Fot. Screen / Charmdate
– Trochę to trwało. Pisałem do różnych kobiet, szukając takiej, która będzie tą jedyną. Wydałem kilka tysięcy złotych, ale uważam, że było warto. Dziś koresponduję z Anną z Kijowa. Prześliczna, mądra dziewczyna. Niedługo mamy się spotkać – opowiada Krzysztof. Wygląda na zakochanego, choć swoją dziewczynę widział wyłączne na zdjęciach.

Dziewczyny jak z obrazka
Działa to tak: zakłada się konto na portalu, opisuje siebie w kilku słowach, można dodać zdjęcie. Jeśli ktoś pominie etap opisania własnej osobowości, system zrobi to za niego. Z reguły pojawiają się takie określenia jak: zaradny, romantyczny, opiekuńczy. Nie ma obawy, automat wystawi taką laurkę, że mucha nie siada.

Bez zdjęcia też się da. Wygląda na to, że rozmówczynie większą uwagę przykładają do sfery uczuciowej niż wyglądu. Możesz w niczym nie przypominać Pierce'a Brosnana, a i tak szybko przeczytasz, że ktoś z takim wspaniałym wnętrzem z pewnością musi być przystojny, a nawet jeśli nie, to nie jest to ważne, bo liczy się charakter.
Odczytanie pierwszej "zaczepnego maila" jest darmowe. Niektóre mogą wprawić w zakłopotanie nawet największego twardziela.Fot. Screen / Charmdate
Gdy już się zalogujemy, szybko zaczynają spływać wiadomości od dziewczyn. Będą zaczepiać na czacie, pojawią się maile od "adoratorek". Za odczytanie pierwszej wiadomości zwykle się nie płaci, odczytanie kolejnych maili kosztuje jeden punkt. Można obejrzeć za darmo jedno załączone do wiadomości zdjęcie, każde następne kosztuje dodatkowo jeden punkt.

Można też skorzystać z czatu. Sześć minut rozmowy kosztuje - oczywiście - jeden punkt. W wersji dla tych, którzy wolą słowo mówione od pisanego, jest jeszcze możliwość przeprowadzenia rozmowy telefonicznej (wcześniej trzeba podać swój numer) lub przeprowadzenia rozmowy z wykorzystaniem kamery on-line. Tu licznik bije już jak szalony. Mężczyźni oczywiście wcale nie muszą biernie czekać aż zaczepi ich któraś z "adoratorek". Sami mogą skorzystać z wyszukiwarki, gdzie określa się wiek i region zamieszkania wybranki. Już po chwili pojawiają się dziesiątki zdjęć kobiet, pośród których można przebierać jak w ulęgałkach: brunetki, blondynki, rude... A wszystkie śliczne jak milion dolarów.

Płać i patrz
Gdy któraś z dziewczyn szczególnie wpadnie w oko, można do niej napisać wiadomość, zaczepić na czacie albo zaproponować rozmowę wideo. O ile oczywiście na koncie ma się dość punktów. Jeśli nie, to pojawi się komunikat zachęcający do kupna nowych. Pielęgnowanie uczucia jest na Charmdate dużo bardziej kosztowne niż bukiecik stokrotek i wspólny spacer po parku.
Wysłanie jednego maila kosztuje od 3.99 do 7 dolarów, ale podobno czasem zdarzają się promocje.Fot. Screen / Charmdate
– Na początku nawet tego nie zauważasz. Kupujesz pakiet trzech wiadomości. Potem następny. Później taki na osiem, bo stwierdzasz, że te "trójki" za drogo wychodzą. Raz na jakiś czas zaszalejesz i wykupisz pakiet szesnastu wiadomości, lub lecisz w hurt i bierzesz "setkę" – tłumaczy działanie systemu płatności Robert. On też rok temu szukał na Charmdate miłości.

Wydał ładne kilka tysięcy złotych. – W pierwszym miesiącu tak się "nagrzałem", że poszło prawie dwa tysiące. Pisałem na raz z kilkoma panienkami i oglądałem wszystkie wysyłane mi zdjęcia. Nieźle zarabiam, ale taką kwotę już poczułem. W kolejnych miesiącach działałem trochę rozważniej – wspomina . Krzysztof nie ma takich problemów. – Biorę największy pakiet, bo to się najbardziej opłaca. Koresponduję tylko z Anną, nie skaczę na boki, właśnie dogadujemy szczegóły spotkania. Ona ma jakieś problemy z paszportem, niestety Ukraina nie należy do strefy Schengen. Przyleci jak tylko dostanie paszport, oczywiście na mój koszt – zapewnia w rozmowie z naTemat.

Dlaczego sam nie poleciał do Kijowa? – To była wspólna decyzja. Anna mieszka z rodzicami, którzy krzywo patrzą na jej chęć spotkania się ze mną. Doszliśmy do wniosku, że nie będziemy jej stwarzać dodatkowych problemów – tłumaczy Krzysztof.

Robert śmieje się takiego wytłumaczenia. – Czyli patrzą krzywo, że córcia się spotka pod domem z zagraniczniakiem, ale jak poleci do niego to już jest ok? A kasę na bilet już jej wysłał? – śmieje się. On sam pozbył się złudzeń co do szczerości uczuć dziewczyn spotkanych na portalu.

Setki kobiet w jednym studio
Wnikliwy obserwator szybko zwróci uwagę na pewne dające do myślenia prawidłowości. Najwięcej kobiet jest z Kijowa. Można wręcz odnieść wrażenie, że to miasto samotnych kobiet, których jest tam przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy. W przeciwieństwie do miejsc, w których się fotografują. Niemal wszystkie zdjęcia wykonano w tym samym apartamencie. Na wielu fotografiach można znaleźć te same fotele, łóżko, krzesła, książki. Często na fotografiach widać biały fortepian. Co więcej – zdarza się, że fotografowane kobiety mają na sobie nawet takie same (te same?) sukienki lub buty. Możliwe, że ubrania zostały ściągnięte z tego samego wieszaka czy półki w garderobie.

Prawidłowości jest zresztą więcej. Każdy zarejestrowany na portalu mężczyzna dostaje codziennie 10 wiadomości. Tu nie ma reguły, piszą dziewiętnastolatki i kobiety po pięćdziesiątce, choć tych jest zdecydowanie mniej. Przeważają kobiety w wieku 26-36 lat, wzrost 165-175 cm, waga około 50 kg.

Co ciekawe, patrząc na fotografie, Ukraina jawi się jako kraina powszechnej szczęśliwości. Zero zmarszczek, cellulitu czy zbędnej tkanki tłuszczowej. Zdecydowana większość "adoratorek" wygląda jak żywcem wyjęta z reklamy cudownego kremu usuwającego wszystko co zbędne. Mysz komputerowa grafika pracującego w Photoshopie musiała się rozgrzewać do czerwoności.
"Gdy na polskich portalach randkowych zdjęcia dziewczyn w samej bieliźnie widzisz równie często jak yeti w Puszczy Białowieskiej, to na Charmdate jest to w zasadzie regułą".Fot. Screen / Charmdate
Ukrainki są zresztą od przeciętnej Europejki nie tylko zgrabniejsze i bardziej wysportowane, ale też zwyczajnie odważniejsze. – Gdy na polskich portalach randkowych zdjęcia dziewczyn w samej bieliźnie widzisz równie często jak yeti w Puszczy Białowieskiej, to na Charmdate jest to w zasadzie regułą. Rzadkością są te, które nie mają zdjęcia w samym body – mówi Robert.

– To normalne, te dziewczyny zwyczajnie chcą się wyrwać z tamtej biedy, znaleźć normalnego faceta gdzieś na Zachodzie i żyć jak człowiek. Choćby w Polsce. Są bardziej zdesperowane, niż kobiety w Polsce zachłyśnięte feminizmem i toną pożeranych lodów czekoladowych – ripostuje Adam.

Prywatność nadrzędną wartością
Jest jeszcze jedna reguła, która rządzi tym serwisem. Wszystkie kobiety bronią swojej prywatności niczym Armia Czerwona Stalingradu. Facebook? "Nie mam, nie używam, tam jest za dużo wariatów". Prywatny mail? "Nie mam, wolę rozmawiać przez telefon". To może numer telefonu? "Nie podaję, boję się stalkerów". Te spostrzeżenia potwierdza Robert.

– Jest dokładnie tak jak mówisz – twierdzi w rozmowie z naTemat. – Tłumaczą się, że nie mają komputera, bo to za duży wydatek, a na zdjęciach widzisz laskę z najnowszym modelem iPhone'a. Nie używają mediów społecznościowych i poczty, a smartfona używają pewnie tylko po to, żeby w węża pograć, korzystając z emulatora Nokii 3210.

Inna rzecz, że regulamin serwisu zabrania podawania prywatnego maila czy numeru telefonu. Gdy w mailu lub podczas rozmowy na czacie pada słowo "Facebook" lub ciąg znaków wyglądający na adres mailowy, to sytem wykropkowuje tę część wypowiedzi. – Zamiast pisać Facebook wystarczy napisać "album z twarzami", kto chce ten zrozumie – twierdzi Robert.

Lets pogawarim
Komunikacja odbywa się w języku angielskim. Można odnieść wrażenie, że znajomość tego języka na Ukrainie jest równie powszechna jak zielone ludziki na Krymie, opanowanie tego język w stopniu dobrym deklaruje większość spotkanych na Charmdate. Jednak trudno nie odnieść wrażenia, że przynajmniej część wypowiedzi powstaje dzięki Google Translator.
Można odnieść wrażenie, że znajomość angielskiego na Ukrainie jest równie powszechna, jak chęć wyjazdu z kraju na zawsze. Na tych kobietach nie robi wrażenia nawet spora różnica wieku "oblubieńca".Fot. Screen / Charmdate
– Ja z tym miałem pewien problem – wspomina Krzysztof. Świetnie zna niemiecki, trochę gorzej francuski, ale do angielskiego jakoś nigdy nie miał serca, co nawet trochę dziwi w jego branży. – Teraz piszemy z Anną po angielsku z polskimi i ukraińskimi wtrętami tam, gdzie nie znamy słów. Dla chcącego nic trudnego– komentuje.

Prawdziwa miłość czy wielka ściema?
Krzysztof przygotowuje się do pierwszego spotkania. Wszystko zaplanował: kwiaty na lotnisku, wycieczkę po największych atrakcjach turystycznych Warszawy, romantyczną kolację przy świecach. – Pozostaje tylko czekać, aż będzie mogła wreszcie przylecieć – przekonuje.

Adam ma trochę mniej szczęścia. Przez jakiś czas korespondował z Leną z Łubni. Samotna matka, mąż zginął w Donbasie, szuka nowego życia z dala od wojny. Odnalazł ją na Facebooku, ostatecznie Łubnie nie są tak dużym miastem jak Kijów, wysłał zaproszenie do znajomych i całą serię wiadomości na Messengerze, które Lena... całkowicie zignorowała. Bynajmniej nie dlatego, że unika Facebooka, wręcz przeciwnie, jest jego aktywną użytkowniczką. – Może nie zauważyła, a może oszustka. Ale nie można od razu zakładać złej woli – tłumaczy Adam. Pociesza się, że Lena nie była jedyną kobietą z którą koresponduje. Ma nadzieję, że jeszcze uśmiechnie się do niego szczęście.

Robert dziewczynę swoich marzeń znalazł... w Krakowie. Ale o Charmdate nie zapomniał. – To wciąga niczym narkotyk. Jeśli przez kilka miesięcy zaczynasz dzień od sprawdzenia, czy są nowe wiadomości, to trudno się potem od tego odzwyczaić – przyznaje. Na wiosnę planują z narzeczoną ślub, ale konta na portalu nie skasował. Będzie "na wszelki wypadek".

Czy można spotkać na Charmdate przyszłą żonę? Przez miesiąc szukaliśmy mężczyzny, któremu ta sztuka by się udała. Szukaliśmy też takiego, który choć raz spotkałby się na żywo ze swoją wybranką serca. Bezskutecznie.