Krystyna Pawłowicz nienawidzi kobiet. Mogłaby odnaleźć się w świecie "Opowieści podręcznej"
O Krystynie Pawłowicz można mówić dużo i długo, a jej profil na Twitterze jest tylko dla osób na mocnych nerwach. Ale popatrzmy na posłankę nie jako na polityczkę i jedną z najbardziej kontrowersyjnych osób publicznych w Polsce, ale jako na kobietę. Jaką Pawłowicz jest kobietą? Taką, która nienawidzi innych kobiet.
"[Chodzi mi] o rodzaj siostrzeństwa opartego na akceptacji tego, że jesteśmy bardzo różne. Bo po co skupiać się na negatywach? Szukajmy towarzystwa kobiet, z którymi jest nam po drodze. Rozwijajmy się, nie łammy kobiecej solidarności. Budujmy kobiece społeczności, w których będziemy się wspierać i wymieniać tym, co dobre. Rozmawiać ze sobą nie w kategoriach różnic i konfliktów, ale dając sobie nawzajem to, co ważne i wartościowe" – apelowała joginka Katarzyna Szota-Eksner w magazynie online enter the ROOM.
Nie trzeba być feministka, żeby szanować inne kobiety. Ba, nie trzeba nawet wszystkich dziewczyn lubić, nie da się przecież przyjaźnić z każdym. Ale trzeba kobiety akceptować i wspierać, słuchać, służyć dobrym słowem. Na pewno nie można ich obrażać – to zasada numer jeden bycia kobietą.
Niestety Krystyna Pawłowicz oblewa test z kobiecości na całej linii.
Muzeum i liceum
Pawłowicz obraża wszystkich, nieważne, czy to były prezes Amnesty International czy prezydent Rzeczpospolitej. Nikogo chyba więc nie dziwi, że bierze sobie za cel ataków również przedstawicielki własnej płci.
Jednak posłanka PiS jest często dla innych kobiet po prostu okrutna, a to już naprawdę trudno zrozumieć. A szczególnie to, że krytykuje ich wygląd. Kobiety są narażone na ocenianie ich urody, wagi czy ubioru non stop, zresztą nie tylko one – ofiarami bodyshamingu są również mężczyźni. Kobiety mają być ładne i szczupłe, mężczyźni przystojni i umięśnieni. Wyglądasz inaczej? Ktoś może ci to okrutnie wypomnieć.
A w tym wytykaniu palcami Pawłowicz przoduje. Szczytem były jej tweety o pierwszej damie Francji Brigitte Macron. Najpierw posłanka zamieściła zdjęcie całującej się francuskiej pary prezydenckiej z podpisem "A podobno eksponatów w muzeum nie wolno dotykać". W ten sposób skomentowała fakt, że Macron jest starsza od swojego męża o 24 lata.
Tym tweetem nie dała jednak spokoju Bogu ducha winnej prezydentowej. W kolejnym zestawiła zdjęcia swoje i Brigitte Macron (z których jedno było fejkiem i wcale zresztą nie przedstawiało pierwszej damy Francji, dostało się za to przypadkowej kobiecie, która "miała czelność" założyć strój kąpielowy, nie mając idealnego ciała).
"Wprawdzie jestem starsza o 2 lata, ale jednak nadal »liceum«..." – napisała Pawłowicz, która w rzeczywistości jest starsza o rok. Macron z kolei nazwała... "muzeum".
Jasne, sama Pawłowicz też często padała ofiarą ataków wymierzonych w wygląd. To największy wymiar obrzydliwości, nie powinna musieć tego czytać i słuchać. Nikt nie powinien. Jednak posłanka uderza teraz w inne kobiety tą samą bronią. Zamiast solidaryzować się z nimi – w końcu rozumie, czym jest body shaming – i bronić ich przed hejterami.
Nie tak powinny się zachowywać kobiety, pani Krystyno.
Szmaty i ulicznice
Pawłowicz sama kreuje się jednak na obrończynię kobiet. "PSL i poseł Kosiniak-Kamysz konsekwentnie przeciwko kobietom ze wsi" – napisała na Twitterze w styczniu, atakując partię za niepoparcie ustawy, która pomaga rodzinom wielodzietnym (okazało się potem, że wcale nie miała racji). Wydaje się jednak, że polityczka chciała tu bardziej uderzyć w PSL, niż pomóc swojej płci.
Posłanka skrytykowała też Natalię Nykiel za strój z Matką Boską słowami "Odważna. Święci mogą się w najmniej oczekiwanej chwili upomnieć za takie zniewagi...", a do plebiscytu "Wysokich Obcasów" na Polkę Stulecia zgłosiła... samych mężczyzn.
Kogo wymieniła? Na tytuł Polki Stulecia mieli według niej szanse: Józef Piłsudski, Ignacy Paderewski, Witold Pilecki, ojciec Maksymilian Kolbe, kard. Stefan Wyszyński, Jan Paweł II i Jarosław Kaczyński. A to jest wyjątkowo smutne. Nie można już docenić innej kobiety? Tylko mężczyźni – według Pawłowicz – liczą się w tym kraju?
Nie wspominając już o tym, że Pawłowicz stwierdziła w 2013 r., że "wychodzenie na golasa (...), w ogóle bez gaci, bez stanika, jest formą przyczynienia się do gwałtu". Posłanka tak skomentowała w telewizji Marsz Szmat, który odbył się w Warszawie przeciwko stygmatyzacji ofiar przemocy seksualnej. Pawłowicz ironiczną nazwę potraktowała dosłownie. – Te baby się reklamowały. Po prostu szmaty – stwierdziła.
Pięć lat później Pawłowicz uderzyła w posłanki Nowoczesnej. "Ten rząd obalą kobiety!" – napisała przed jesiennymi wyborami samorządowymi Katarzyna Lubnauer na Twitterze. Pawłowicz oczywiście jej odpowiedziała. Stwierdziła, że polityczki Nowoczesnej nie nadają się do polityki i dodała: "Poza tym nie jesteście «kobietami«, tylko lewaczkami, tj. facetami w sukienkach nienawidzącymi kobiet [sic! – przyp. aut.]. Po takich »facetów« też idziemy".
Jeśli to nie jest przejaw czystej nienawiści wobec kobiet, to nie wiem, co nim jest.
Patriarchat rajem
Posłanka PiS pojęcia "siostrzeństwo" wydaje się więc kompletnie nie znać. A może i w ogóle "człowieczeństwo"?
W mężczyzn uderzyła bowiem ostatnio tweetem zaadresowanym do Roberta Biedronia, Pawła Rabieja i Michała Piróga. Wszyscy trzej dokonali publicznego coming outu, posłanka postanowiła więc przetestować ich "męskość" pytaniami w stylu: "A czy potraficie wbić gwóźdź w ścianę?", "A zmienić część w motocyklu?" czy "A zrobić 100 pompek i unieść 2 walizki"?
Posłanka dała pokaz wzorcowego seksizmu, pokazała, że stereotypowe i krzywdzące oczekiwania wobec płci mają się dobrze. Mężczyzna, który nie potrafi wbić gwoździa w ścianę, nie jest mężczyzną, a homoseksualista musi być "zniewieściały".
Jaką kobietą jest więc Pawłowicz? Posłanka PiS nie tylko wydaje się nienawidzić swojej płci (lubi i szanuje tylko kobiety wybrane, reszta dostaje od niej równo), ale można ją wręcz nazwać "agentką patriarchatu".
Co to znaczy? To kobieta, która tak naprawdę służy opresyjnemu dla kobiet systemowi. Oczywiście "służy" niedosłownie, ale w patriarchalnym społeczeństwie po prostu jej wygodnie i nie walczy za równouprawnieniem. Pawłowicz wręcz kobietom szkodzi – i swoimi słowami, i brakiem realnej pomocy.
Najgorsze, że wydaje się, że gdyby rzeczywistość z "Opowieści podręcznej" ziściła się w realnym świecie, Pawłowicz mogłaby stać się jedną z kobiet, która służy nowemu nienawidzącemu kobiet porządkowi. Jak Ciotka Lidia, która szkoli podręczne (zostały nimi rozwódki, lesbijki, "źle prowadzące się singielki") na chodzące inkubatory.
A to jednak przerażająca wizja.