Bezdzietni odpowiadają rządowi ws. bonu turystycznego. "Moją rolą jest zasuwać na kupowanie głosów"

Daria Różańska
Bezdzietni są oburzeni, że i przy okazji bonu turystycznego zostali pominięci. – Rząd PiS ma gdzieś resztę społeczeństwa. Osoby bezdzietne jak zawsze zostają z niczym. Mam 30 lat, od rządu jeszcze nic nie dostałam. Skoro już rozdają pieniądze na prawo i lewo, mogliby nas zauważyć. Jasne, cieszę się, że skorzystają na tym dzieci, ale niesmak pozostaje. Nie tylko rodziny z dziećmi się liczą w tym kraju. A może tylko? – zastanawia się Martyna.
Bon na wakacje otrzymają wyłącznie rodziny z dziećmi. Nie 1000, a 500 zł. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

Bon dla wszystkich


Najpierw resort rozwoju obiecywał tysiąc złotych na wakacje dla każdego zatrudnionego na etacie (z pensją nie wyższą niż 5,2 tys. zł brutto). Warunek był jeden: pieniądze trzeba będzie wydać w Polsce. Tak, by trafiły one do kieszeni właścicieli hoteli, pensjonatów, którzy przez pandemię koronawirusa ponieśli straty.

Później rząd rakiem wycofał się z tej obietnicy. W kuluarach mówiło się jednak, że sam Andrzej Duda naciskał, by jeszcze przed wyborami ten projekt ruszył. Do końca nie było wiadomo, czy i kiedy Polacy otrzymają bon. Sami przedstawiciele branży choć alarmowali, że takie wsparcie jest potrzebne, nie wierzyli, że je dostaną.


Bon dla rodzin


Prezydent zaskoczył podczas spotkania z wyborcami w Ustce. Zapowiedział, że "bon będzie skierowany do rodzin wychowujących dzieci" (...). Słowem nie zająknął się co z pozostałymi Polakami.


Pokrętnie tłumaczył tylko, dlaczego bon wyniesie nie tysiąc, a 500 złotych: "Szacujemy, że mamy w Polsce około 2,4 – 2,5 mln rodzin wychowujących dzieci, z tego znakomita większość, bo prawie 2 mln, to są rodziny, które mają tych dzieci co najmniej dwoje, więc można śmiało mówić, że w 80 proc. będzie to co najmniej 1 tys. zł dla rodziny. Taka będzie mniej więcej wartość tego świadczenia".

Jadwiga Emilewicz, wicepremier i minister rozwoju, która pierwotnie pracowała nad bonem turystycznym, pochwaliła zapowiedzianą przez prezydenta zmienioną formę.

– Dla wielu rodzin będzie to właśnie 1000 złotych na rodzinę – stwierdziła na antenie Polsat News.

O tym, że program będzie "kolejną inwestycją rządu w rodzinę" mówiła też wprost we wtorek rano minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg.


Bezdzietni znów pominięci


– Myślałam, że chociaż tym razem załapię się na jakieś świadczenie od rządu – rzuca Agata, dziennikarka z Warszawy. I dodaje: – Szybko okazało się jednak, że obiecywali gruszki na wierzbie, a moją rolą jest jak zwykle zasuwać na kupowanie głosów przez PiS, gdy z dnia na dzień jest coraz drożej.

Agata zaznacza, że nawet gdyby dostała bon, to "z wdzięczności nie zagłosowałaby na kandydata PiS". – Lepiej by zrobili, gdyby nie zwodzili ludzi obietnicami, których nie zamierzają spełnić – podkreśla.

W podobnym tonie na łamach Bezprawnik.pl wypowiedział się Maciej Bąk, korespondent Radia Zet z Gdańska: "Rząd zrobił sobie z bezdzietnych agencję bezzwrotnych pożyczek. Płacili już na 500+, 300+, a teraz opłacą innym wczasy. Bo okazuje się, że ich nie dotknął kryzys i nie potrzebują kasy na wakacje. I tak oto bon turystyczny stał się programem prokreacyjnym". Reporter dodał też: "Nie wiem, czy można bardziej upokorzyć osoby samotne albo takie pary, które z różnych powodów dzieci nie mają".

W sieci aż roi się od wzburzenia i krytycznych komentarzy do działania rządu: "Bon turystyczny i bezdzietni znowu na lodzie. Zasponsorują wakacje innym"; "A bezdzietni płacący wysokie podatki też mogą liczyć na jakiś bon? Czy też znowu sponsorujemy maluszkom i bąbelkom wakacje?".


Ludzie bez dzieci nie są ważni


Marta ma 28-lat i nie ma dzieci. Przez czas pandemii nie pracowała, bo zakład kosmetyczny, w którym jest zatrudniona, był zamknięty.

– Wtedy potrzebowałam od rządu chociażby minimalnego wsparcia w postaci postojowego. Ale nie zakwalifikowałam się. Tak więc klepałam biedę i prosiłam rodziców o pomoc, bo nie byłam w stanie opłacić nawet mieszkania – opowiada.

Nie zdecydowała się, by "zejść ze swoimi usługami do podziemia". Bała się kontroli i kar. Do pracy wróciła w połowie maja, jeszcze nie dostała wypłaty. – Przez tę pandemię żyję skromnie i wiedziałam, że nawet na wakacje w Polsce w tym roku raczej nie będę mogła sobie pozwolić – mówi.

Ucieszyła się więc, kiedy usłyszała o bonie na wypoczynek w kraju. Pomyślała o wyjeździe nad morze, chociaż na kilka dni. – Konkretnych planów na wakacje nie miałam, bo mam zasadę, że dopóki w ręku nie mam pieniędzy, to nie rezerwuję hotelu i nie kupuję biletów – dodaje.

– I dobrze, że nic nie rezerwowałam, bo dziś nie miałabym z czego opłacić tego wyjazdu. Rząd po raz kolejny pokazał, że ludzie bez dzieci nie są w tym kraju ważni. Daje się emerytom, daje się rodzinom z dziećmi, a my musimy tylko opłacać to wszystko z własnych pieniędzy. Powiem krótko: to żenada i kolejne rozczarowanie – mówi ze złością Marta.

Z czegoś trzeba zapłacić za obietnice


– Skoro sobie radzisz, to chwała ci za to i… tylko chwała, bo nic więcej nie dostaniesz. No chyba że coraz wyższe podatki do zapłacenia. Z czegoś trzeba przecież sfinansować wszystkie świadczenia socjalne rządu – mówi ze spokojem Anna.

Ma 30 lat, pracuje i mieszka w Warszawie. Jest zatrudniona na umowę o dzieło. I od lat z tego powodu nie ma nawet zdolności kredytowej.

Bon od rządu – nawet w pierwotnej formie – nie trafiłby do jej kieszeni. – Państwo pozwala, żeby zatrudniać mnie na umowie śmieciowej. Nakłada na mnie tym samym wiele dodatkowych obciążeń: sama muszę opłacić np. ubezpieczenie zdrowotne. A składka w tej chwili wynosi 483 zł. I państwo nie oferuje nic w zamian, żadnego wsparcia. W przypadku takich dodatków za ciężką pracę jestem zawsze niewidoczna. Nie liczę się – zaznacza Anka.

Na wakacje jeździ co roku, ale tylko dlatego, że jest przedsiębiorcza i potrafi sobie na nie odłożyć. – Ale chciałabym bardzo wyjechać choć na chwilę i nie trzymać się kurczowo za portfel – dodaje.

Pomysł wakacyjnego bonu ucieszył ją jeszcze z jednego powodu: – Pomyślałam, że moi rodzice pierwszy raz od lat wyjadą gdzieś na dłużej niż cztery dni. Ciężko pracują całe życie, więc naprawdę im się należy. A nie stać ich na to. A tu proszę… okazuje się, że rząd uznał, że wakacje im się nie należą. I z tego powodu mam w sobie największą złość.

Anka nie ma problemu z tym, że państwo wspiera innych obywateli. Ona jest przyzwyczajona, że sama musi na siebie zarobić – pracować zaczęła już w szkole średniej.

– Nie potrzebuję prezentów, potrzebuję tego, aby ktoś zapewnił dobre warunki do pracy i życia i mi, i innym młodym ludziom. Nikt nigdy o nas nie dbał. Tak, stać nas na jakieś wakacje, ale stać nas też na ciężką pracę od rana do wieczora. Politycy mieli i mają nas gdzieś. Nie wyciągamy rąk po jałmużnę, więc się nie liczymy – zaznacza Anka.

Imiona bohaterów zostały zmienione.