Bezdzietni odpowiadają rządowi ws. bonu turystycznego. "Moją rolą jest zasuwać na kupowanie głosów"
Bezdzietni są oburzeni, że i przy okazji bonu turystycznego zostali pominięci. – Rząd PiS ma gdzieś resztę społeczeństwa. Osoby bezdzietne jak zawsze zostają z niczym. Mam 30 lat, od rządu jeszcze nic nie dostałam. Skoro już rozdają pieniądze na prawo i lewo, mogliby nas zauważyć. Jasne, cieszę się, że skorzystają na tym dzieci, ale niesmak pozostaje. Nie tylko rodziny z dziećmi się liczą w tym kraju. A może tylko? – zastanawia się Martyna.
Bon dla wszystkich
Najpierw resort rozwoju obiecywał tysiąc złotych na wakacje dla każdego zatrudnionego na etacie (z pensją nie wyższą niż 5,2 tys. zł brutto). Warunek był jeden: pieniądze trzeba będzie wydać w Polsce. Tak, by trafiły one do kieszeni właścicieli hoteli, pensjonatów, którzy przez pandemię koronawirusa ponieśli straty.
Później rząd rakiem wycofał się z tej obietnicy. W kuluarach mówiło się jednak, że sam Andrzej Duda naciskał, by jeszcze przed wyborami ten projekt ruszył. Do końca nie było wiadomo, czy i kiedy Polacy otrzymają bon. Sami przedstawiciele branży choć alarmowali, że takie wsparcie jest potrzebne, nie wierzyli, że je dostaną.
Bon dla rodzin
Prezydent zaskoczył podczas spotkania z wyborcami w Ustce. Zapowiedział, że "bon będzie skierowany do rodzin wychowujących dzieci" (...). Słowem nie zająknął się co z pozostałymi Polakami.
Pokrętnie tłumaczył tylko, dlaczego bon wyniesie nie tysiąc, a 500 złotych: "Szacujemy, że mamy w Polsce około 2,4 – 2,5 mln rodzin wychowujących dzieci, z tego znakomita większość, bo prawie 2 mln, to są rodziny, które mają tych dzieci co najmniej dwoje, więc można śmiało mówić, że w 80 proc. będzie to co najmniej 1 tys. zł dla rodziny. Taka będzie mniej więcej wartość tego świadczenia".
Jadwiga Emilewicz, wicepremier i minister rozwoju, która pierwotnie pracowała nad bonem turystycznym, pochwaliła zapowiedzianą przez prezydenta zmienioną formę.
– Dla wielu rodzin będzie to właśnie 1000 złotych na rodzinę – stwierdziła na antenie Polsat News.
O tym, że program będzie "kolejną inwestycją rządu w rodzinę" mówiła też wprost we wtorek rano minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg.
Bezdzietni znów pominięci
– Myślałam, że chociaż tym razem załapię się na jakieś świadczenie od rządu – rzuca Agata, dziennikarka z Warszawy. I dodaje: – Szybko okazało się jednak, że obiecywali gruszki na wierzbie, a moją rolą jest jak zwykle zasuwać na kupowanie głosów przez PiS, gdy z dnia na dzień jest coraz drożej.
Agata zaznacza, że nawet gdyby dostała bon, to "z wdzięczności nie zagłosowałaby na kandydata PiS". – Lepiej by zrobili, gdyby nie zwodzili ludzi obietnicami, których nie zamierzają spełnić – podkreśla.
W podobnym tonie na łamach Bezprawnik.pl wypowiedział się Maciej Bąk, korespondent Radia Zet z Gdańska: "Rząd zrobił sobie z bezdzietnych agencję bezzwrotnych pożyczek. Płacili już na 500+, 300+, a teraz opłacą innym wczasy. Bo okazuje się, że ich nie dotknął kryzys i nie potrzebują kasy na wakacje. I tak oto bon turystyczny stał się programem prokreacyjnym".
W sieci aż roi się od wzburzenia i krytycznych komentarzy do działania rządu: "Bon turystyczny i bezdzietni znowu na lodzie. Zasponsorują wakacje innym"; "A bezdzietni płacący wysokie podatki też mogą liczyć na jakiś bon? Czy też znowu sponsorujemy maluszkom i bąbelkom wakacje?".
Ludzie bez dzieci nie są ważni
Marta ma 28-lat i nie ma dzieci. Przez czas pandemii nie pracowała, bo zakład kosmetyczny, w którym jest zatrudniona, był zamknięty.
– Wtedy potrzebowałam od rządu chociażby minimalnego wsparcia w postaci postojowego. Ale nie zakwalifikowałam się. Tak więc klepałam biedę i prosiłam rodziców o pomoc, bo nie byłam w stanie opłacić nawet mieszkania – opowiada.
Nie zdecydowała się, by "zejść ze swoimi usługami do podziemia". Bała się kontroli i kar. Do pracy wróciła w połowie maja, jeszcze nie dostała wypłaty. – Przez tę pandemię żyję skromnie i wiedziałam, że nawet na wakacje w Polsce w tym roku raczej nie będę mogła sobie pozwolić – mówi.
Ucieszyła się więc, kiedy usłyszała o bonie na wypoczynek w kraju. Pomyślała o wyjeździe nad morze, chociaż na kilka dni. – Konkretnych planów na wakacje nie miałam, bo mam zasadę, że dopóki w ręku nie mam pieniędzy, to nie rezerwuję hotelu i nie kupuję biletów – dodaje.
– I dobrze, że nic nie rezerwowałam, bo dziś nie miałabym z czego opłacić tego wyjazdu. Rząd po raz kolejny pokazał, że ludzie bez dzieci nie są w tym kraju ważni. Daje się emerytom, daje się rodzinom z dziećmi, a my musimy tylko opłacać to wszystko z własnych pieniędzy. Powiem krótko: to żenada i kolejne rozczarowanie – mówi ze złością Marta.
Z czegoś trzeba zapłacić za obietnice
– Skoro sobie radzisz, to chwała ci za to i… tylko chwała, bo nic więcej nie dostaniesz. No chyba że coraz wyższe podatki do zapłacenia. Z czegoś trzeba przecież sfinansować wszystkie świadczenia socjalne rządu – mówi ze spokojem Anna.
Ma 30 lat, pracuje i mieszka w Warszawie. Jest zatrudniona na umowę o dzieło. I od lat z tego powodu nie ma nawet zdolności kredytowej.
Bon od rządu – nawet w pierwotnej formie – nie trafiłby do jej kieszeni. – Państwo pozwala, żeby zatrudniać mnie na umowie śmieciowej. Nakłada na mnie tym samym wiele dodatkowych obciążeń: sama muszę opłacić np. ubezpieczenie zdrowotne. A składka w tej chwili wynosi 483 zł. I państwo nie oferuje nic w zamian, żadnego wsparcia. W przypadku takich dodatków za ciężką pracę jestem zawsze niewidoczna. Nie liczę się – zaznacza Anka.
Na wakacje jeździ co roku, ale tylko dlatego, że jest przedsiębiorcza i potrafi sobie na nie odłożyć. – Ale chciałabym bardzo wyjechać choć na chwilę i nie trzymać się kurczowo za portfel – dodaje.
Pomysł wakacyjnego bonu ucieszył ją jeszcze z jednego powodu: – Pomyślałam, że moi rodzice pierwszy raz od lat wyjadą gdzieś na dłużej niż cztery dni. Ciężko pracują całe życie, więc naprawdę im się należy. A nie stać ich na to. A tu proszę… okazuje się, że rząd uznał, że wakacje im się nie należą. I z tego powodu mam w sobie największą złość.
Anka nie ma problemu z tym, że państwo wspiera innych obywateli. Ona jest przyzwyczajona, że sama musi na siebie zarobić – pracować zaczęła już w szkole średniej.
– Nie potrzebuję prezentów, potrzebuję tego, aby ktoś zapewnił dobre warunki do pracy i życia i mi, i innym młodym ludziom. Nikt nigdy o nas nie dbał. Tak, stać nas na jakieś wakacje, ale stać nas też na ciężką pracę od rana do wieczora. Politycy mieli i mają nas gdzieś. Nie wyciągamy rąk po jałmużnę, więc się nie liczymy – zaznacza Anka.
Imiona bohaterów zostały zmienione.