Prawdziwe paragony grozy wystawiają dentyści. "Zapłaciłam 600 zł za plombę"

Alan Wysocki
15 lipca 2022, 09:43 • 1 minuta czytania
Drożyzna na stacjach benzynowych i w sklepach to nic – prawdziwe paragony grozy wystawiają dentyści. Co więcej, robią to od lat, przez co nawet nie zwróciliśmy uwagi na to, ile teraz wydajemy w gabinetach stomatologicznych. – Na początku koronawirusa płaciłem 250 zł za ubytek, teraz już 450 zł – mówi mi jeden z pacjentów.
Prawdziwe paragony grozy wystawiają dentyści. "600 zł za plombę zapłaciłam" Fot. Andrzej Banaś / Polska Press / East News

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google.


Inflacja w sklepach, na bazarach, w cukierniach

Od listopada ubiegłego roku śledzę, jak inflacja wpływa na wzrost cen w naszym kraju. Pierwszym niepokojącym sygnałem dla społeczeństwa były drożejące artykuły spożywcze w sklepach. Przed końcem 2021 roku sprawdziłem, ile kosztują produkty w Biedronce, która dla Jarosława Kaczyńskiego jest "sklepem dla najbiedniejszych".

Czytaj także: Największa zmora Polaków. Zapytaliśmy w kilku gminach, co najbardziej spędza ludziom sen z powiek

Chwilę później szalejąca drożyzna wymusiła na Mateuszu Morawieckim tymczasowe wyzerowanie podatku VAT na żywność oraz maksymalne obniżenie go w przypadku benzyny. Wówczas, jak pisałem w naTemat, wielkich zmian nie było widać.

Ostatecznie skutki nie tylko samej inflacji, ale również podnoszenia marż, pokazałem na warszawskich bazarach, gdzie borówki sprzedawano nawet za 45 zł/kg. Przy niektórych stanowiskach truskawki sprzedawano zaś za 20 zł/kg.

Czytaj także: "Można jeść mniej i trochę taniej". Czarnek błysnął złotą myślą na temat drożyzny

W mediach drożyzny zaczęto doszukiwać się nawet w cenach jagodzianek. Inflacja sprawiła, że popularny wypiek kosztuje od 4 do 5 zł, choć w niektórych miejscach należy wydać od 16 nawet do 23 zł.

Prawdziwy paragon grozy dostaniecie od dentysty

Tymczasem, nikt nie zwrócił uwagi na dramatyczne ceny, z jakimi mierzymy się u dentysty. Dlaczego? Bo w gabinetach stomatologicznych od lat zostawiamy ogromne pieniądze i zaczęliśmy się do tego przyzwyczajać.

– Na początku pandemii zapłaciłem 250 zł za wypełnienie ubytku. Teraz za to samo, u tego samego dentysty zapłaciłem 450 zł – powiedział mi Marek. Myślicie, że 450 zł to dużo? Dentysta z miasta na Śląsku wycenił leczenie zębów Adriana na 700 zł.

Czytaj także: Zobaczyła cenę jagodzianki w cukierni Gessler i ją zatkało. "To nienormalne jak zarobki piłkarzy"

– Byłem po leczeniu ortodontycznym, po którym lekarz powiedział: no to teraz wykończenia. Założymy trochę wypełnień i nakładów na dolne zęby, żeby zgryz był prawidłowy – zaczął.

– Pomyślałem: "spoko". Za ortodoncję zapłaciłem już dużo, to teraz już z górki. Gdzie tam. Za każdy ząb 700 zł, a zębów do zrobienia jest 6 – dodał. Lekarz nie oszczędził także Moniki. – Za jedną plombę 600 złotych zapłaciłam. Ale przynajmniej kolejki nie było – opowiedziała.

– Mój dentysta zawsze był drogi, a jego cennik jest tajny, jak receptura Coca Coli, ale tym razem trochę przegiął – wyjaśniła.

W przypadku dzieci jest trochę taniej. Aleksandra za wypełnienie jednego zęba u dwojga dzieci zapłaciła 400 zł. – W sumie za całe zaplanowane leczenie zapłacę ponad 1000 zł – wyliczyła.

Sprawdziłem także cenniki opublikowane na stronach niektórych gabinetów stomatologicznych. W przypadku jednego z zakładów w Warszawie na Mokotowie za wypełnienie ubytku cena wynosi nawet 500 zł. W kolejnej przychodni w stolicy koszt za tę samą usługę sięga nawet do 400 zł.

W stolicy za założenie plomby możemy znaleźć miejsca, gdzie zapłacimy taniej, bo do 300-380 zł. Wciąż jednak musimy wziąć pod uwagę koszt znieczulenia, które wynosi od 50 do 70 zł.

W przypadku miast wojewódzkich wiele przychodni podaje jedynie minimalną cenę za wypełnienie. Wynosi ona 300-400 zł. Nie wiadomo jednak, ile maksymalnie możemy zapłacić.

Za podstawowe usługi dentystyczne taniej zapłacimy w powiatach. Przykładowo - w Płocku, Radomiu, Siedlcach, Lesznie i Trzebnicy można znaleźć przychodnie, gdzie zapłacimy od 250 do 350 złotych.

Kolejki do dentysty nawet prywatnie. "Umówiłem się na wyrwanie ósemki, dostałem termin za miesiąc"

Terminy do dentysty na NFZ i prywatnie – w obu przypadkach wszystko zależy od szczęścia. Oczywiście, jeśli sprawa jest pilna, prywatnie dostaniesz termin "na za chwilę" – pod warunkiem, że masz przy sobie ogromne pieniądze.

Czytaj także: Polakom można obiecać tylko... "krew, pot i łzy". Ekspert wskazuje, że "przehulaliśmy dobre czasy"

Kto nigdy nie musiał w trybie natychmiastowym wyrwać "zęba mądrości", niech pierwszy rzuci kamieniem. – Na początku września 2021 musiałam z godziny na godzinę wyskoczyć z 1,5 tys. zł, bo miałam atak ósemki. Nie mogłam mówić, jeść – opowiada Anita.

– Bardzo bolało mnie ucho. Byłam w sytuacji podbramkowej. Musiałam jak najszybciej pójść na wyrwanie zęba. To wszystko razem z lekami przeciwbólowymi kosztowało aż 1500 zł. A teraz wyobraźmy sobie do k***y nędzy, że ja nie mam tej kasy. I co teraz? – zapytała.

Oczywiście, do dentysty można zapisać się na NFZ, jeśli nie masz problemu z gorszej jakości plombą lub zrezygnowaniem z leczenia, które nie zostało objęte refundacją. Tak jest w przypadku leczenia kanałowego części zębów.

Czytaj także: Stopy procentowe znów w górę! Polacy rezygnują z zakupów: "Nie stać mnie na owoce" [SONDA]

Jeśli mieszkasz w wielkim mieście, jesteś zmotoryzowany i nie zmagasz się z wykluczeniem technologicznym, to na wizytę długo czekać nie będziesz, nawet jeśli zdecydujesz się skorzystać z usług na NFZ.

Większość z nas preferuje uczęszczanie do jednej kliniki, gdzie przyjmuje nas lekarz, którego poznaliśmy. Co więcej, nie wszyscy są na tyle zmotoryzowani, żeby organizować podróże do stomatologa.

Nie wszyscy też mają w gminie szeroki dostęp do kilku czy kilkunastu gabinetów stomatologicznych.

Nie potrzeba specjalnych badań czy researchu, żeby stwierdzić, że na konsultacje w gabinecie czekamy od jednego nawet do dwóch miesięcy. Jak wynika z informacji opublikowanych na stronach NFZ, jedna z warszawskich przychodni pierwszy wolny termin ma na... 29 marca 2023 roku.

Czytaj także: Tego boimy się bardziej od Putina. Polacy ujawnili w sondażu swoje największe zmartwienia

Nie brakuje gabinetów, do których dostaniemy się dopiero w listopadzie i w grudniu. Przeglądam kliniki i widzę terminy na 20 grudnia, 27 grudnia, 23 listopada, 14 października, 10 października, 30 września.

Niestety, pacjenci są spychani do korzystania z usług prywatnych. W tym sektorze także zaczynają tworzyć się kolejki. – Zadzwoniłem, żeby umówić się na wyrywanie ósemki. Po moich traumatycznych doświadczeniach nawet nie brałem pod uwagę umawiania się na NFZ. Termin na zabieg prywatnie... za miesiąc – powiedział Maciej.

Ceny u dentysty. Co wpływa na ich wysokość?

W rozmowie z naTemat głos zabrał stomatolog z Warszawy z 25-letnim doświadczeniem. Przed udzieleniem komentarza, poprosił o zachowanie anonimowości. – Każdy chciałby załatwiać sprawy jak najtaniej. Pacjenci często nie wiedzą, że doświadczenie lekarza też go kosztowało: lata nauki, drogie szkolenia w kraju czy za granicą – wyjaśnił.

Czytaj także: Maliny będą towarem luksusowym? Ceny tych sezonowych owoców mogą zwalić z nóg

– Nie każdy stomatolog jest właścicielem gabinetu. Dostaje często 35-40 proc. ceny, która widnieje na paragonie. Utrzymanie gabinetu to są potężne koszty, czyli sprzęt, materiały, personel – zaznaczył.

I dodał: – Moi koledzy z profesji w Niemczech czy za granicą zarabiają 10 razy więcej ode mnie – dodał.

Przed otrzymaniem paragonu grozy z gabinetu stomatologicznego może uchronić nas profilaktyka. – Ile razy jest tak, że pacjenci nie odwiedzali gabinetu przez 5-10 lat, a potem zdziwienie, że jest do leczenia pół uzębienia. Nie "jedna dziurka" i plomba, tylko skomplikowane leczenie kanałowe – zauważył.

Czytaj także: Paliwo po 5,19 zł w kilka miesięcy? Tusk i działacze PO wciąż przekonują, że to realne

– To tak, jakby pójść do gabinetu medycyny estetycznej i chcieć za jednym zamachem zrobić sobie usta, policzki i wypełnić bruzdy. Pamiętajmy o tym, że zęby są naszymi naturalnymi perłami i kwestią estetyczną – twierdzi dentysta.

Kto ponosi winę za system opieki stomatologicznej?

Warto zwrócić uwagę, że sam dentysta, choć to w nim najłatwiej ulokować gniew, nie ma wpływu na to, jak wygląda system opieki dentystycznej. Często także skarżymy się na Narodowy Fundusz Zdrowia, choć ta instytucja jest tylko płatnikiem.

Za usługi medyczne oraz to, jak działa opieka stomatologiczna, odpowiada Ministerstwo Zdrowia. W rozmowie z Beatą Pieniążek-Osińską dla naTemat stomatolog i wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Andrzej Cisło zauważył, że rząd znów przyhamował wzrost dofinansowania dla stomatologii.

– Czy opłaca się władzom publicznym zaniedbywać stomatologię i wyprodukować sobie po latach bardziej bezzębne społeczeństwo? – zapytał.

– Trzeba więc odważnie wtedy powiedzieć narodowi: sorry, nie stać nas na to i musicie radzić sobie sami. A teraz niby mówi się, że wszystko się wam należy, a jednocześnie pieniędzy na to się nie daje – dodał.

Czytaj także: https://natemat.pl/425296,plan-ratunkowy-pis-dla-polski-nie-jestesmy-bezpieczni