Sprawca karambolu na S7 na pewno nie trafi do aresztu. Sąd wyjaśnia nam tę decyzję
Dwa tygodnie temu prokuratura złożyła zażalenie na decyzję Sądu Rejonowego w Gdańsku o niestosowaniu aresztu tymczasowego wobec Mateusza M. 37-latek jest podejrzany o spowodowanie katastrofy drogowej w Borkowie, na południowej obwodnicy Gdańska.
Sąd Okręgowy rozpatrywał sprawę w czwartek (7 listopada). – Sąd utrzymał w mocy postanowienie sądu pierwszej instancji i nie zastosował aresztu – mówi naTemat.pl Mariusz Kaźmierczak, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Karambol pod Gdańskiem. Aresztu dla 37-latka nie będzie, ale musi zapłacić poręczenie
– W ocenie sądu zażalenie prokuratora było niezasadne. W pierwszej kolejności sąd wskazał, że do tej pory nie jest jeszcze ostatecznie przesądzone, jaki jest charakter tego czynu – umyślny czy nieumyślny, a to ma znaczenie w kontekście odpowiedzialności karnej – wyjaśnia sędzia w rozmowie z nami.
I dodaje: – Jeśli natomiast chodzi o same przesłanki zastosowania tymczasowego aresztowania, to sąd uznał, że nie istnieje obawa matactwa procesowego, ponieważ podejrzany nie zna świadków, a większość z nich została już przesłuchana. Dowody o charakterze materialnym zostały już zabezpieczone, więc podejrzany nie ma realnej możliwości wpływu na przebieg postępowania dowodowego.
W uzasadnieniu śledczych pojawiło się również to, że podejrzanemu grozi surowa kara. Jak z kolei słyszymy, sąd podkreślił, że "zastosować tymczasowe aresztowanie na tej podstawie można tylko wtedy, jeśli istnieją realne i obiektywne przesłanki, które wskazują na to, że ta grożąca podejrzanemu surowa kara będzie go skłaniać do podejmowania bezprawnych czynności, mających na celu utrudnianie postępowania karnego".
– Sąd uznał, że prokurator nie wykazał istnienia takiej obawy i podkreślił, że podejrzany prawidłowo realizuje obowiązki, które są związane ze stosowanym wobec niego dozorem policyjnym. Biorąc pod uwagę sytuację rodzinną i osobistą podejrzanego, sąd uznał, że obawa ucieczki za granicę jest wysoce nieprawdopodobna – informuje rzecznik gdańskiego sądu.
Mimo to sąd orzekł wobec Mateusza M. poręczenie majątkowe w wysokości 100 tys. zł. – Podejrzany musi je zapłacić w ciągu 10 dni. To postanowienie jest prawomocne i nie podlega dalszemu zaskarżeniu – mówi nam sędzia Mariusz Kaźmierczak.
Co grozi Mateuszowi M.?
Przypomnijmy, że 20 października sąd pierwszej instancji zdecydował, że podejrzany 37-latek będzie pod dozorem policji. Zobowiązał go do stawiennictwa siedem razy w tygodniu we właściwej jednostce policji.
Po tragedii na S7 w Borkowie niedaleko Gdańska 37-letni kierowca ciężarówki usłyszał zarzuty spowodowania katastrofy w ruchu lądowym zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu wielkich rozmiarów. Grozi mu za to 15 lat więzienia.
W wyniku karambolu zginęło czworo dzieci: rodzeństwo w wieku 9 i 12 lat oraz dwóch chłopców w wieku 7 i 10 lat. Wszystkie ofiary wracały z meczu Lechii Gdańsk z Legią Warszawa.
Do tragedii doszło 18 października około godz. 23:00 na remontowanym odcinku S7, między wjazdem Lipce a Gdańsk Południe. W zdarzeniu uczestniczyło 21 pojazdów, w tym 18 samochodów osobowych oraz trzy ciężarówki, w których łącznie podróżowało 56 osób. Do szpitali trafiło 15 rannych osób, z czego pięć w ciężkim stanie.
Z ustaleń śledczych wynika, że wypadek spowodował kierowca ciężarówki, 37-letni Mateusz M., który staranował stojące w korku samochody. W chwili zdarzenia mężczyzna był trzeźwy i wiadomo, że nie używał telefonu. Badania toksykologiczne nie wykazały obecności substancji psychoaktywnych w jego organizmie.
Z zapisu tachografu wynika też, że pojazd poruszał się z prędkością 89 km/h, przekraczając dozwoloną prędkość o 9 km/h. Pod koniec października pojawiła się jednak nowa informacja o dozwolonej prędkości w miejscu, gdzie doszło do wypadku.
– W toku przeprowadzonych oględzin zweryfikowano, że w miejscu, w którym doszło do katastrofy, obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, a nie, jak ustalono wcześniej, do 80 km/h. Oznacza to, że podejrzany znacznie przekroczył dozwoloną prędkość na tym odcinku drogi, bo było to aż 39 km/h – poinformował wtedy Mariusz Duszyński, rzecznik prasowy gdańskiej Prokuratury Okręgowej.
Pojawiły się jednak informacje, że drogowcy ustawili tam znak ograniczenia prędkości do 50 km/h już po wypadku. Prokurator Duszyński zapowiedział, że będzie to weryfikowane u zarządcy drogi.
W prokuraturze Mateusz M. nie przyznał się do zarzutów. Odpowiadał jedynie na pytania swoich obrońców. Mężczyzna zgodził się jednak porozmawiać z dziennikarzami "Faktów" TVN. – Nikomu nie chciałem krzywdy zrobić. Sam przed sobą nie jestem w stanie tego wytłumaczyć – powiedział. – Gdybym mógł cofnąć czas, to zrobiłbym cokolwiek innego – dodał.