Poza samym Antonim Macierewiczem jest tylko trzech ludzi, którzy mogą zachwiać jego pozycją polityczną. Dwa pierwsze nazwiska, a więc Jarosław Kaczyński i Tadeusz Rydzyk, narzucają się same. Ale ogromny wpływ na dalszą karierę polityczną szefa MON - jako twórcy mitu założycielskiego PiS, opartego na teorii spisku i zamachu - ma także Wacław Berczyński, szef podkomisji smoleńskiej. Ta zależność działa zresztą także w drugą stronę. Bo, wierzącego w zamach, pisowskiego elektoratu nie można bez końca zwodzić. Ci wyborcy, zamiast kolejnego show, chcieliby w końcu poznać jakieś namacalne dowody.
A co jeśli kontrast między zapowiedziami Macierewicza i Berczyńskiego o nowych przełomowych "faktach i dowodach”,a efektami prac podkomisji znowu będzie taki, jak między wystrzałem z Aurory i z kapiszona? Ocenią to zapewne sami wyznawcy teorii zamachu i być może za jakiś czas pokażą przy urnach, co o tym sądzą.
Po siedmiu latach od katastrofy smoleńskiej sondaże pokazują, że rokrocznie maleje odsetek Polaków wierzących w zamach pod Smoleńskiem. Nie musi to oznaczać, że kurczy się najtwardszy elektorat PiS, ale jest tam zapewne więcej zwątpienia – przynajmniej w dotychczasową narrację smoleńską – niż było jeszcze kilka lat temu.
Nawet nie było go w Smoleńsku
Także pozycja Antoniego Macierewicza jako najwyższego kapłana religii smoleńskiej może zostać zachwiana, jeśli jego eksperci nie pokażą wreszcie jakiegoś "faktycznego, a nie urojonego dowodu na zamach”, albo choćby spisek Tuska i Putina. Paliwo z insynuacji, paranoicznych wizji, deptania faktów i zwykłych kłamstw może się za chwilę skończyć. Samo show, bez fajerwerków zaczyna nużyć.
Dlatego Macierewicz i Berczyński od kilku tygodni budowali napięcie przed konferencją swojego zespołu. Zanim jednak do niej doszło, wiadomo już było, że efektem rocznej pracy podkomisji smoleńskiej jest ustalenie, że rządowy Tupolew z 96 osobami na pokładzie "rozpadł się w powietrzu”. I że słynna brzoza nie miała na to żadnego wpływu.
Wcześniej prokuratura postawiła zarzuty rosyjskim kontrolerom za "umyślne spowodowanie katastrofy”, ale wciąż jednak katastrofy. Czy eksperci Berczyńskiego połączą to w logiczną całość ze swoimi ustaleniami? Czy "umyślne działanie kontrolerów” i "rozpad samolotu w powietrzu” da się powiązać i przedstawić jako "zamach"? Kto w to uwierzy? I czy to wystarczy, by kolejny rok podtrzymywać spiskowe wrzenie w "betonowym" elektoracie?
Szef podkomisji, pytany jeszcze przed konferencją swoich ekspertów o przyczynę katastrofy, odparł, że "w tej chwili jeszcze nie wiemy”. – Wiemy, że samolot zaczął się rozpadać w powietrzu. (…) Zrobiliśmy wiele eksperymentów, również aerodynamicznych, obliczeniowych, nawet robiliśmy wybuchy, żeby zobaczyć, jaki będzie rozrzut części samolotu – tłumaczył.
Berczyński asekurował się także tym, że podkomisja została powołana do "wyjaśnienia przyczyn katastrofy, (…) nie szukania winnych, tylko określenia przyczyn, w tym celu, żeby nigdy taka katastrofa się nie powtórzyła”. Kolejny raz mówił więc o katastrofie. Czy wyznawcy Macierewicza to "kupią”?
Działał w egzekutywie PZPR
– Jedynymi wynikami pracy tej podkomisji mogą być wyniki zgodne z tym, co ustaliła prokuratura i komisja Millera – komentował ostatnio Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych . – Możemy patrzeć na powolne dochodzenie do prawdy, powolne zrozumienie faktów, z którymi - jak do tej pory - podkomisja ma duży problem. Zapowiedzi były szumne i bardzo elektryzujące, że za chwileczkę dowiemy się nowych informacji, a przez rok pracy podkomisji żadnych nowych wniosków nie ma – komentował były członek komisji Millera.
– Oni nie byli w ciągu tego roku nawet w Smoleńsku, żeby obejrzeć wrak, żeby przeanalizować szczątki, a wcześniej przecież wielokrotnie mówili, że ten wrak jest kluczowy do określenia przyczyny” – podsumowuje pracę podkomisji Berczyńskiego Lasek.
– Chciałbym, żeby podkomisja, kiedy już jej członkowie się nauczą, w jaki sposób samolot lata i dlaczego dochodzi do wypadku, żeby na spokojnie społeczeństwo przeprosiła za to, co robiła przez ostatni czas. Za wprowadzanie w błąd – podkreślił w rozmowie z Onet.pl.
Według niego, cały ten spektakl smoleński będzie trwał "dopóki to się będzie komuś opłacało politycznie". – Zakładam, że zawsze będzie istniała jakaś część Polaków, która będzie wierzyła w zamach, ale statystycznie w każdym społeczeństwie są ludzie, którzy wierzą w różne spiski np., że Elvis żyje, albo że zamach na WTC, to była robota Amerykanów. Na szczęście w sprawie Smoleńska coraz więcej osób dostrzega, że byli manipulowani. Nieudolność działań podkomisji smoleńskiej też daje ludziom wiele do myślenia – twierdzi.
Zdaniem rozmówcy naTemat, Macierewicz i Berczyński są na siebie skazani. – Pan Berczyński chyba się nie spodziewał że to się potoczy w tę stronę. Dał się wykorzystać i być może nawet chciałby się z tego wycofać, ale jest już za późno. Skoro najął się na burka, to musi szczekać – mówi.
I dodaje, że także jego kwalifikacje do badania katastrof to mit. – On z lataniem ma tyle wspólnego, że był pasażerem samolotu. Zresztą, jeden z członków tej podkomisji chwalił się, ze obserwował pracę silników i oglądał skrzydło przez okno samolotu i to dało mu podstawę żeby wypowiadać się merytorycznie o przyczynach katastrofy. Z panem Berczyńskim jest podobnie. Ale nawet jeśli chodzi o robienie show, to on się do tego nie nadaje medialnie – ocenia były członek komisji Millera.
Chciał zderzyć tupolewa z brzozą
Kim jest Berczyński? W PiS mówią o nim "profesor Macierewicza”. Wcześniej współpracował już z Zespołem Parlamentarnym ds. Wyjaśnienia Katastrofy Smoleńskiej. W latach 1968-1981 był członkiem PZPR, a w latach 70' działał nawet w egzekutywie PZPR.
Jak pisał "Wprost", sporo w tym czasie podróżował. Turcja, Grecja, Włochy, Liban, Indie czy Afganistan – to tylko niektóre kraje, jakie odwiedził. – W egzekutywie PZPR byłem krótko, wówczas byłem przewodniczącym "Solidarności" w moim instytucie, mniej więcej od marca do października. Potem zrezygnowałem – przekonywał sam Berczyński.
Poza pracą w podkomisji smoleńskiej jest też szefem rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych w Łodzi. Został nim w ubiegłym roku. To, ile zarabia, jest owiane ścisłą tajemnicą.
70-letni Berczyński w 1969 r. ukończył studia na Politechnice Łódzkiej, gdzie później pracował w Katedrze Mechaniki Technicznej, jednocześnie studiując matematykę na Uniwersytecie Łódzkim. Był jednym z założycieli NSZZ "Solidarność" na Politechnice Łódzkiej. Studiował także w USA, gdzie później był konstruktorem w dziale wojskowo-kosmicznym firmy Boeing. Specjalizuje się w materiałach kompozytowych.
Jak informował tygodnik "Wprost", działalność Berczyńskiego jako szefa komisji wzbudziła wątpliwości wśród jego znajomych ze środowisk polonijnych w USA. Grono polskich profesorów i akademików apelowało do niego "by nie kompromitował siebie i instytucji państwowych, działając na rzecz udowodnienia teorii zamachu". "Obawiam się, że ta działalność będzie bardzo ciemną kartą w najnowszej historii Polski” – pisał inicjator listu, Mariusz Wąsik.
Berczyński zasłynął z publicznych zapowiedzi przeprowadzenia eksperymentu zderzenia tupolewa z pędzącym samochodem z brzozą na dachu, awantury wokół listu do szefowej MAK Tatiany Anodiny i wreszcie – wpadki z "nieznanym i sensacyjnym filmem” ze Smoleńska, pokazującym Tuska i Putina. Jak się okazało nagranie od lat jest dostępne na YouTubie, jest też dawno emitowanym materiałem archiwalnym TVP.
Ile kosztuje komisja Berczyńskiego?
Podkomisja smoleńska działa w ramach MON, a więc wszyscy składamy się na jej prace. – Wali się gmach kłamstwa smoleńskiego – grzmiał Antoni Macierewicz, komentując pracę powołanego przez siebie gremium. Te słowa bardzo dobrze oddają efekty pracy podkomisji.
Komisja zapowiadała m.in. sprowadzenie wraku tupolewa do Polski, do czego, oczywiście, nie doszło. Na poprzednią ekipę trudno też zrzucić brak zapowiedzianej wizyty "ekspertów" w Moskwie i Smoleńsku oraz spotkania z rosyjską komisją MAK.
Całkowity budżet 21-osobowej podkomisji na 2016 rok wynosił ponad 3,5 mln zł. Jak podawała "Gazeta Wyborcza", w ubiegłym roku same prace komisji miały kosztować blisko 1,5 mln złotych. Najwyższą stawkę (8 tys. złotych za 80 godzin pracy) miał dostawać przewodniczący podkomisji dr Wacław Berczyński. Trochę mniej – 87,5 zł za godzinę – zarobił m.in. sekretarz podkomisji Jan Obrębski i prof. Wiesław Binienda.
Podkomisja rozpoczęła pracę w marcu 2016 r. Jedyną do tej pory konferencję prasową (bez możliwości zadawania pytań) zorganizowała w połowie października 2016 r. Kilka dni później jej członkowie zaprezentowali dotychczasowe ustalenia na posiedzeniu Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
– Polegli wciąż czekają na prawdę – mówił rok temu podczas uroczystości smoleńskich w MON Antoni Macierewicz. Co powie tym razem? Czy i kiedy jego wyznawcy przestaną wreszcie wierzyć w kłamstwo smoleńskie?