Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa w 1990 roku odbierali na tych samych falach
Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa w 1990 roku odbierali na tych samych falach Fot. Tomasz Wierzejski / AG

Jak wiadomo, kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość, a kto kontroluje teraźniejszość kontroluje przeszłość. Dzisiaj PiS twórczo rozwija i wykorzystuje tę myśl kreując alternatywną wersję historii i coraz bezczelniej przemyca ją do opinii publicznej. Zgodnie z uprawianą przez obóz rządzący polityką historyczną jednym wydarzeniom historycznym nadaje się większe znaczenie inne spycha na margines. Politycznych albo ideowych przeciwników strąca się z piedestałów by zrobić na nich miejsce dla "naszych" bohaterów.

REKLAMA
Prawica celebruje kolejne rocznice przegranych powstań, ale przemilcza, albo zakłamuje tragiczne fakty związane np z Jedwabnem (casus minister Zalewskiej). Przy okazji PiS "przedstawia" siebie jako siłę sprawczą najważniejszych wydarzeń we współczesnej historii Polski. Kreuje nową historiografię i martyrologię.
Politycy i historycy związani z PiS próbują zakłamywać niewygodne fakty związane z zakończeniem II wojny światowej, wyzwalaniem obozu Auschwitz, czy wybuchem powstania warszawskiego. Z rewolucyjnym zapałem usuwają z przestrzeni publicznej znaki pamięci mówiące o wyzwalającej Polskę Armii Czerwonej i dzielą polskich żołnierzy walczących o niepodległość na tych słusznych i niesłusznych, choć przelewali przecież tę samą krew.
O ile głośny tekst w tygodniku "Do Rzeczy” o tym, że "Hitler był lewakiem" był zapewne prowokacją intelektualną i marketingowym chwytem autora, którego pomysłem na życie stało się pisanie książek z gatunku ahistorycznej fantastyki, to już wypowiedzi i gesty polityków PiS sprowadzające się do zawłaszczania wydarzeń z najnowszej historii Polski są bardzo groźne.
Efekt tego metodycznego działania potęguje trwająca w całym kraju tzw. dekomunizacja, której ofiarami padają często i gęsto osoby bardzo zasłużone w polskiej historii, ale ideologicznie dalekie od obecnej władzy. Z drugiej strony w nazwach placów i ulic pojawiają się nazwiska bardzo kontrowersyjnych patronów z szeregów tzw. żołnierzy wyklętych.
logo
W sieci nie brakuje prześmiewczych memów dotyczących historii pisanej przez PiS Fot: Facebook
Oto "alternatywne fakty historyczne", które PiS narzuca Polakom w ostatnim czasie. Przedstawiamy tylko te najgłośniejsze i najbardziej jaskrawe fałszerstwa historyczne.

1. "To Lech Kaczyński, a nie Lech Wałęsa jest symbolem 'Solidarności'"

Już wiele lat temu, w 2010 roku, Jarosław Kaczyński przekonywał, że "w obliczu niechybnej kompromitacji Wałęsy to Lech Kaczyński stanie się symbolicznym patronem ruchu Solidarność”. Po katastrofie smoleńskiej i po dojściu PiS do władzy obóz rządzący robi wszystko by tak się stało. Politycy PiS, sympatyzujący z tą partią dziennikarze i historycy IPN nawet nie starają się niuansować biografii Wałęsy. Dla nich to po prostu TW "Bolek”. Poseł PiS i były szef "S” Janusz Śniadek dokładnie wyłuszczył ostatnio "historyczny" przekaz partii rządzącej na ten temat. – Uczniowie w szkołach powinni uczyć się w książkach do historii, że Wałęsa był "Bolkiem”. Wpisał się w obóz zdrady narodowej i to powinno być w podręcznikach szkolnych" – mówił Śniadek. Według niego, Wałęsa "współtworzył Polskę głuchą na prawdziwych bohaterów, takich jak Walentynowicz, Gwiazdowie, Wyszkowski". – Lech Wałęsa zdradził ideały 'S', a Lech Kaczyński był im wierny do końca. Gdybym miał wymienić osoby, których zasługi dla związku były największe, to Lech Kaczyński byłby na ich czele – podkreślił. To dość powszechny pogląd w szeregach PiS i jego zwolenników.

2. "Nieinternowanie w stanie wojennym było gorsze niż internowanie”

W wywiadzie dla "Gazety Polskiej” z 2012 roku Jarosław Kaczyński skarżył się, że nie został internowany w stanie wojennym. "Wypuścili mnie i było to dla mnie bardzo niemiłym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że nieprzyjemnym, bo przecież działałem cały czas" – stwierdził.– Uważałem zresztą, że jestem w sytuacji dużo gorszej niż internowani – oceniał szef PiS. I wytłumaczył, dlaczego po latach czuje się większą ofiarą stanu wojennego od wówczas internowanych. – Miałem absolutny imperatyw, że muszę działać, i sądziłem, że w efekcie pójdę siedzieć, co było gorsze od internowania – podkreślił. Z kolei w autobiografii "Porozumienie przeciw monowładzy”, Kaczyński relacjonował: "Pytał (oficer SB) czy chcę być internowany. Uczciwie mówiąc, chciałem i skądinąd byłem pewny, że zostanę, ale z drugiej strony słyszałem o kabotynach, którzy zgłaszali się, aby ich internować. Odrzekłem więc, że nie chcę". Z notatki oficera SB, który przesłuchiwał Kaczyńskiego w stanie wojennym wynika, że nie traktował go jako "aktywnego, pierwszej kategorii ekstremisty” i dlatego odstąpił od internowania Kaczyńskiego. W grudniu 1981 r. internowano w sumie ok. 10 tys. osób, w tym Lecha Kaczyńskiego.

3. "Okrągły Stół nie był aktem porozumienia władzy z opozycją, tylko aktem zdrady narodowej"

Także Okrągły Stół (poprzedzony naradami w Magdalence) czyli historyczne porozumienie władz PRL i opozycji demokratycznej, jest przez PiS i jego medialnych zwolenników oceniane w kategoriach zdrady stanu. I nie ważne, że w tych "zdradzieckich” obradach brał udział późniejszy prezydent Lech Kaczyński. Narracja PiS jest taka, że Kaczyński siedział przy Okrągłym Stole, bo musiał, choć wcale nie chciał. Ma o tym świadczyć jego mimika i gesty, czyli mowa ciała. Przekonywano nawet, że jako jedyny nie pił alkoholu, ale niestety są zdjęcia z kieliszkiem w ręku. Antoni Macierewicz do dziś uważa, że strona opozycyjna nie powinna siadać do obrad, a jego stronnicy powtarzają, że "rząd Jana Olszewskiego upadł, bo zanegował ustalenia Okrągłego Stołu”.

4. "To PiS wprowadził Polskę do Unii Europejskiej”

Wydawało się, że w tej sprawie wszystko jest jasne. Decyzja o przystąpieniu do wspólnoty była decyzją strategiczną z punktu widzenia polskiej racji stanu, a na samą akcesję pracowała sztafeta różnych rządów i sił politycznych. Negocjacje akcesyjne trwały długo i były twarde. Traktat akcesyjny podpisali w końcu premier Leszek Miller i minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz. Tymczasem Konrad Szymański, wiceszef MSZ stwierdził ostatnio, że…PiS jest tą partią, która wprowadzała Polskę do Unii Europejskiej. Pytany o to, czy wyobraża sobie Polskę poza Unią, wiceminister Szymański odpowiedział: "Prawo i Sprawiedliwość jest partią, która wprowadzała Polskę do Unii Europejskiej, jest tą partią prawicy, która zalecała, rekomendowała, zabiegała o to, żeby Polacy wypowiedzieli się na tak w referendum akcesyjnym, i nadal uważamy, że członkostwo Polski w Unii Europejskiej jest dobre dla naszego dobrobytu i bezpieczeństwa”.

5. "To dzięki PiS Polska znalazła się w NATO i może czuć się bezpieczna"

Także w sprawie członkostwa Polski w NATO, PiS przypisuje sobie wszelkie zasługi. Podczas jednej z konferencji w rocznicę tzw. Nocnej zmiany" Jarosław Kaczyński mówił: "Dziś wszyscy przyznają się do opcji natowskiej, zachodniej (..) ale opcja natowska w okresie rządów Tadeusza Mazowieckiego a także Krzysztofa Bieleckiego wcale nie była przyjmowana. (..) Pierwszym rządem, który tę sprawę postawił twardo i jednoznacznie (..) był rząd Jana Olszewskiego i to jest jego ogromna zasługa, bo ta opcja nie mogła być już później podważona, i została przyjęta z oporami także przez rządy komunistyczne, które przyszły w roku 1993”. Podczas ubiegłorocznego szczytu NATO w Warszawie na wystawie "Polska w NATO", która stanęła na Stadionie Narodowym, do rangi symbolu fałszowania historii urósł brak zdjęć m.in. Bronisława Geremka, Aleksandra Kwaśniewskiego, Jerzego Szmajdzińskiego czy Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Na wystawie goście z całego świata mogli znaleźć za to wizerunki trzech polityków: Lecha Kaczyńskiego, Jana Olszewskiego i Andrzeja Dudy.

6. "W katastrofie smoleńskiej polegli tylko politycy PiS. Niczym polscy oficerowie w Katyniu"

Katastrofa smoleńska stała się niejako aktem założycielskim współczesnego PiS. Przekształcił się on w swoistą religię, która ma swoje obrzędy i język. Politycy PiS w swojej narracji mówią o "poległych” pod Smoleńskiem i utożsamiają katastrofę lotniczą z mordem polskich oficerów w Katyniu. Sposób zawłaszczenia tego tragicznego wydarzenia jest tak bezczelny, że PiS przemilcza, a być może z premedytacją ruguje ze świadomości społecznej ofiary, które nie były związane z tą partią. Niedawno w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odsłonięto tablicę poświęconą ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem. Tablica upamiętniała trzy osoby z PiS: Lecha Kaczyńskiego, Zbigniewa Wassermana i Przemysława Gosiewskiego. Nie było tam m.in. nazwiska związanej z lewicą byłej wicepremier Izabeli Jarugi-Nowackiej. – Niestety, mali cynicy próbują wyrugować pamięć o ludziach odważnych, o ofiarach katastrofy spoza PiS. Sztuka bycia przyzwoitym nawet 10 kwietnia jest im obca” – komentowała Barbara Nowacka, działaczka lewicy na Facebooku. Rodziny ofiar związane z opozycją są zresztą traktowane przez rządzących dużo gorzej niż rodziny ofiar działaczy i działaczek PiS.