– Zawsze wolałem zajmować się sprawami zewnętrznymi niż wewnętrznymi. No, ale jak mówi stare porzekadło, "jeśli nie interesujesz się polityką, to ona i tak kiedyś zainteresuje się tobą"... Tak mógłbym opisać swoją aktualną sytuację w naszym projekcie – mówi #TYLKONATEMAT Artur Dziambor.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Artur Dziambor w rozmowie z naTemat.pl odnosi się także do podejrzeń, iż konfederaci stoją po stronie Władimira Putina, mówi o pozytywnych aspektach napływu ukraińskich uchodźców do Polski i wskazuje, jaka jest najistotniejsza różnica między "prawicą wolnościową" a "socjalistami" z obozu Zjednoczonej Prawicy.
Kto jest liderem Konfederacji?
Artur Dziambor: Konfederacja nie ma lidera, sprawy wewnętrzne układamy sobie w trybie wielokulturowym. Przypominam, że w tej chwili Konfederację tworzą przedstawiciele czterech różnych partii politycznych.
A już myślałem, że poszliście za modą zapoczątkowaną przez KO i PL2050, decydując się na lidera urzędującego poza Sejmem...
Zapewniam, że tej modzie nie ulegamy. Konfederacja od zawsze funkcjonuje tak, że ma wielu liderów. Ostatnie zmiany na czele jednej z partii wchodzących w skład naszego projektu niczego w tej kwestii nie pozmieniały.
Jest tak, jak pan widzi.... Z tym, że ta zmiana nie była dla reszty Konfederacji zaskoczeniem. O tym, że takie przetasowania nastąpią, wiedzieliśmy co najmniej od roku. Sławomir Mentzen był murowanym faworytem do zastąpienia Janusza Korwin-Mikkego.
Oczywiście, że zmienia to sytuację w całej Konfederacji, ale głównie z perspektywy nowego prezesa partii KORWiN, który chciałby zmienić układ panujący przy naszym stoliku. Sądzę jednak, że minie trochę czasu i wszystko jakoś się poukłada.
Został rok do kolejnych wyborów, to ostatni dzwonek na wewnętrzne przetasowania.
Dlatego liczę, że wyjaśnimy sobie wszystko jak najszybciej. Szkoda by było, gdyby w takim momencie Konfederacja zajmowała się sama sobą. Rzeczywiście za rok wybory i to nie jest czas na zajmowanie się sprawami wewnętrznymi.
Ja zawsze wolałem zajmować się sprawami zewnętrznymi niż wewnętrznymi. No, ale jak mówi stare porzekadło, "jeśli nie interesujesz się polityką, to ona i tak kiedyś zainteresuje się tobą"... Tak mógłbym opisać swoją aktualną sytuację w naszym projekcie.
Czyli łączy was tylko rozpoznawalny szyld, a po dywanem żrecie się niemiłosiernie?
Nie chciałbym, aby w taki sposób myślano o naszym środowisku. Chociaż to prawda, że szyld Konfederacji łączy nas wszystkich bardzo mocno. Gdy jako pojedynczy działacze i rozdrobnione organizacje zrozumieliśmy, że trzeba połączyć siły, wreszcie udało się wejść do parlamentu. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że to była właściwa decyzja.
Dogadywaliśmy się wtedy tak, że każdy ma prawo zachować swoje poglądy i kierunki działań w niektórych sprawach, ale idziemy razem, bo nasze elektoraty przenikają się i wspólnie możemy skuteczniej walczyć o kluczowe postulaty. W moim przypadku walka o doprowadzenie ruchu wolnościowego do tego miejsca trwała ponad 20 lat.
Niestety, każda formacja polityczna przechodzi różne trudne chwile. My dotychczas bawiliśmy się w przeciąganie liny głównie w kwestiach natury ideowej. Tymczasem teraz mamy coś nowego, taki dziwny spór personalny, który postanowił wywołać prezes Mentzen, ale i to się wreszcie uspokoi.
Jest pan pewien miejsca na przyszłorocznej liście wyborczej? Od mentzenistów słychać, że może być z tym różnie...
Mamy "tylko" rok do wyborów, ale i "jeszcze” rok"... Dwanaście miesięcy temu mieliśmy w sondażach prawie 10 proc. poparcia i mogliśmy liczyć na zwielokrotnienie naszej sejmowej reprezentacji. Dzisiaj badania wskazują, że walka o mandaty będzie bardziej zaciekła, ale doświadczenie uczy, że trudno przewidywać, co stanie się jesienią 2023 roku. Wtedy wszystko może wyglądać zupełnie inaczej.
Pewne jest, że idziemy do kolejnych wyborów z jasnym przekazem wolnorynkowym i gotowymi rozwiązaniami gospodarczymi, których Polska potrzebuje, a nikt inny nie oferuje. Wierzę, że w tych trudnych czasach wyborcy docenią program Konfederacji.
Z jakim konkretnym przekazem zamierzacie podjąć wyborczą walkę? Aktualna renoma "tych, którzy nie lubią Ukraińców" to chyba trochę za mało.
Bardzo mnie męczy, że Konfederacja jest dziś tak postrzegana, ponieważ my nic do Ukraińców nie mamy. Jest wręcz przeciwnie, bo każdy, kto ma na sercu dobro polskiej gospodarki, musi cieszyć się z tego, że przychodzą ręce do pracy, których na naszym rynku tak bardzo brakowało.
Nad Wisłą potrzebujemy mnóstwo pracowników nie tylko dlatego, że gospodarka wciąż się rozwija, ale i ze względu na błędy poprzednich rządów, które stwarzały złe warunki pracy i Polacy uciekali na Zachód.
Tak więc nie możemy być przeciwni napływowi Ukraińców, którzy są ratunkiem dla polskich przedsiębiorców. Jesteśmy jedynie przeciwnikami rządu Prawa i Sprawiedliwości, który prowadzi kompletnie błędną politykę i sprawia, że goście z Ukrainy od samego początku są demotywowani do tego, żeby szukać u nas pracy, uczyć się i rozwijać polską potęgę gospodarczą.
To jest właśnie dla mnie niesamowicie przykre. My jako Wolnościowcy wyszliśmy przecież z partii KORWiN, gdy Janusz Korwin-Mikke nie potrafił powstrzymać się od komentowania sprawy ukraińsko-rosyjskiej. A komentował to niestety w taki sposób, że przeciętny człowiek nie mógł wywnioskować, po której stronie sporu on się stawia.
Wolnościowcy od początku wojny mówią jasno, że nie ma miejsca na układanie się z tym zbrodniarzem, a Ukrainę trzeba wspierać na wszystkie sposoby, które nie zagrażają naszemu bezpieczeństwu i dobru gospodarki. Dobrze wiem, jak to teraz wygląda w mediach i internecie, ale my nie mamy z Rosją nic wspólnego!
Wolnościowcy może nie, ale co z resztą...? I chyba wracamy do punktu wyjścia: może dla pańskiej ekipy nie ma miejsca w Konfederacji i lepiej rozejrzeć się za nowym sojusznikiem? Podobno ziobryści są bardzo zainteresowani częścią konfederackiego elektoratu.
Tak, nie wątpię, że są naszym elektoratem zainteresowani... Problem w tym, że ze Zbigniewem Ziobrą i całą Solidarną Polską mamy tylko jeden wspólny mianownik, którym jest podejście do Unii Europejskiej.
Kompletnie inaczej patrzymy natomiast na tak fundamentalną kwestię jak wolny rynek. Jak mielibyśmy układać się z częścią tej socjalistycznej ekipy, która doprowadziła Polskę do rekordowej inflacji?!
Nasza ocena pomysłów Przemysława Czarnka jest skrajnie negatywna. Od samego początku było więc jasne, że wszyscy będą głosować przeciw. Wcześniej złożyliśmy wniosek o odrzucenie tego projektu w pierwszym czytaniu, a później głosowaliśmy za wszystkimi poprawkami opozycji, w których chodziło o to, aby wykreślić z Lex Czarnek 2.0 wszystkie te punkty, które zostały przeniesione z poprzedniej wersji.
Niestety PiS-owski walec przejechał dalej. Okazało się, że jednak znalazła się większość dla poparcia pomysłów Czarnka. Posłowie PiS, którzy mieli wątpliwości, nagle się ich pozbyli. Jak Nowogrodzka tego typu wątpliwości rozwiewa, dobrze wiemy – wystarczy, że Kaczyński zacznie mówić o kształcie kolejnych list wyborczych...
Pozostaje nam wszystkim liczyć na to, że Andrzej Duda jeszcze raz się postawi i Lex Czarnek zawetuje. A powinien to zrobić, bo odsyłają mu do podpisu po prostu karykaturalną wersję tego, co wcześniej zostało przez prezydenta zawetowane.
Te nerwy dlatego, że teraz MEiN uderza również w wasze środowisko? Zwalczana przez Przemysława Czarnka edukacja domowa w ostatnich latach była dość popularna w rodzinach tzw. wolnościowców.
To prawda, w okresie pandemii wielu rodziców zdecydowało się na wzięcie spraw w swoje ręce, co statystyki w sprawie edukacji domowej wyraźnie potwierdzają. Już wcześniej takie rozwiązanie zyskiwało popularność, ale przez te dwa lata liczba dzieci objętych edukacją domową podwoiła się!
Dlaczego? Bo w tych pandemicznych latach rodzice na własne oczy zobaczyli, jak tragicznie wygląda polska szkoła. Na fali poszukiwań recepty na to zjawisko pojawiło się sporo szkół alternatywnych, w tym szkoły internetowe.
Najpopularniejsza z nich to Szkoła w Chmurze, która ma już prawie 10 tys. uczniów, czyli gromadzi blisko jedną trzecią wszystkich uczniów objętych edukacją domową w naszym kraju. No i to kole w oczy resort edukacji, ponieważ okazało się świetnym biznesem. Tymczasem minister Czarnek chciałby, aby pieniądze z subwencji oświatowej szły tylko i wyłącznie do placówek publicznych.
To jak według polityka-nauczyciela powinna wyglądać polska oświata?
Trzeba zacząć od stworzenia wolnościowego bonu oświatowego, który otrzymywałby każdy rodzic dziecka w wieku szkolnym. Mowa tu oczywiście nie o gotówce, a symbolicznym bonie, który zastąpiłby dzisiejszą subwencję oświatową.
Ta subwencja jest dziś finansowana przez rząd i samorząd z różnych źródeł i nikt tak naprawdę nie wie, ile jej jest. Ja chciałbym doprowadzić do sytuacji, w której zarówno rodzice, jak i sam uczeń będą znali tę kwotę i będą mieli możliwość rozdysponowania jej w ramach nauki w tej czy innej placówce edukacyjnej.
Docelowo powinny też istnieć jedynie szkoły prywatne, w których dyrektorzy byliby prawdziwymi szefami, a nie rodzajem administratora budynku jak dzisiaj. I spokojnie, mówiąc o sprywatyzowaniu szkół, mam na myśli model taki, jaki już obowiązuje w systemie ochrony zdrowia.
Przecież wszystkie przychodnie w Polsce są de facto spółkami prywatnymi, które realizują kontrakty z NFZ. Dzięki temu ludzie, którzy płacą podatki, mogą chodzić do lekarza bezpłatnie.
Porównanie z systemem ochrony zdrowia to antyreklama...
Pod adresem ochrony zdrowia zawsze będą zarzuty, tak samo jak i pod adresem oświaty. Nawet najlepsza szkoła nigdy nie będzie miejscem, z którego wszyscy rodzice i wszyscy uczniowie będą zadowoleni.
Nie oznacza to jednak, że szkoła ma stać w miejscu, w tym pruskim systemie 45-minutowych lekcji, na których nauczyciel odczytuje kolejny fragment z góry narzuconego programu. Świat idzie na przód i edukacja musi nadążać za zmianami. Na przykład, powinniśmy przejść na system, w których wiedzę uczniów się certyfikuje, a nie ciągle robi im się sprawdziany.
Gdy ja chodziłem do szkoły, nauczyciel był naszym Google i Wikipedią, ale dziś mamy normalne Google, Wikipedię i tysiące innych źródeł wiedzy, do których można łatwo sięgnąć. Praca nauczyciela musi więc wyglądać inaczej, bo nie jest już nikomu potrzebny do tego, żeby odczytywać definicje, powinien raczej tłumaczyć świat.
Pan tu ciągle o biznesie i kwestiach technicznych, a co z wartościami?
Wartości to jest wybór rodziców. Żaden minister – ani Przemysław Czarnek, ani ja, jeśli ministrem kiedyś zostanę - nie powinien mieć takiej władzy, żeby dyktować rodzicom, w jaki sposób mają wychowywać swoje dzieci.
Jeżeli rodzice się na to zgodzą, rządzącym nic do tego! To ja wychowuję swoje dzieci, a nie jakiś urzędnik, który twierdzi, że zna je lepiej i wie, co dla nich dobre.
W ogóle tu widać tę fundamentalną różnicę między prawdziwą, wolnościową prawicą a wszystkimi innymi nurtami politycznymi. Dziś PiS zarządza maksymalny skręt w prawo i konserwatyzm jest na siłę pompowany wszędzie. Jak do władzy dojdzie lewica, to będzie aż nadto tego LGBT.
Jakby jedni i drudzy nie mogli spotkać się pośrodku i zgodzić na najprostsze rozwiązanie, że to rodzice decydują o kierunku wychowania. Jeśli jedni uważają, że ich dziecko ma chodzić na religię, to niech chodzi. Jeżeli inni wolą edukację seksualną, też dobrze.
Szkoła ma być przedłużeniem woli wychowawcze rodziców, a nie narzucać określone poglądy polityczne, historyczne czy światopoglądowe.