Marcin Matczak #TYLKONATEMAT: Nowelizacja ustawy o SN rozwiązuje tylko 30 proc. problemu

Jakub Noch
Jestem absolutnie przekonany, że do wyborów sprawa wymiaru sprawiedliwości będzie wyciszana. W przyszłym roku będziemy mieli raczej próby łagodzenia i prewencyjnego zapobiegania konfliktom z UE. Jeśli jednak PiS kolejne wybory parlamentarne wygra, zapewne wszystko wróci – mówi #TYLKONATEMAT prof. Marcin Matczak.
W rozmowie z naTemat.pl prof. Marcin Matczak ostrzega, że po zwycięstwie PiS w kolejnych wyborach temat zmian w SN wróci. Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
W przypadku najnowszej nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym to ekspresowe tempo legislacji było do wybaczenia?

Uważam, że nadal jest to niewybaczalne. Trochę przyzwyczailiśmy się już do tego, że w ostatnich trzech latach prawo w Polsce jest uchwalane w pośpiechu i nocą, ale to nigdy nie może być dobre. Taki standard jest nieakceptowalny.

Nawet jeśli tempo narzuca się w dobrej sprawie, podstawowe standardy demokratyczne nie powinny być podważane. Podczas prac w parlamencie powinien być czas na dyskusję, czas na sprawdzenie projektu nowego prawa i czas na konsultacje.


Najnowsza nowelizacja ustawy o SN jest dobra dla Polski, ale uważam, że nawet w takim przypadku ustawodawca nie powinien działać w pośpiechu. To zawsze może się bowiem źle skończyć.

Obawia się pan, iż parlamentarzystom i tym razem przydarzyła się jakaś wpadka?

Oczywiście, że znowu może przydarzyć się legislacyjna wpadka. Jeżeli lekarz musi bardzo szybko operować, to nawet jeśli mu się uda uniknąć błędów, w medycynie nie wprowadza się takiego tempa jako standardu pracy.

Z prawem jest podobnie. Jego tworzenie powinno być objęte głębszą refleksją, ponieważ błędy mogą się pojawić na każdym odcinku prac legislacyjnych.

Na ile najnowsza nowelizacja odwraca "dobrą zmianę" w wymiarze sprawiedliwości? Jak oceniłby pan to w ujęciu procentowym?

Z pewnością w stu procentach odkręca ona jeden element tego całego kryzysu. Na pewno całkowicie ustaje atak na SN, którego celem było usunięcie najbardziej doświadczonych sędziów. Mamy jednak wciąż otwarte inne pola walki. Jednym z nich jest Krajowa Rada Sądownictwa, a innym Trybunał Konstytucyjny.

Powiedziałby więc, że aktualne zmiany rozwiązują około 30 proc. problemu. I nie powinniśmy się oszukiwać, nie jest to wcale ta najistotniejsza część.

Czy skłonienie władzy do ustępstw w kwestii KRS, TK oraz ustroju sądów powszechnych jest również możliwe?

Sądzę, że tak. Co więcej, powinno to zostać dokonane identyczną drogą jak w sprawie SN, czyli poprzez zaangażowanie instytucji europejskich. Jak się zdaje, nie tylko ja tak myślę... Naczelny Sąd Administracyjny już zadał Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej pytania prejudycjalne dotyczące statusu KRS. Czyli na poziomie europejskim otwarty został zupełnie nowy rozdział. Nie dotyczy on już SN, a stricte KRS.
Marcin Matczak wskazuje na skuteczność działań UE w sprawie niezależności sądów w Polsce.Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Uważam, że tylko takie przenoszenie lokalnego problemu polskiego na poziom europejski, czynienie z niego problemu całej UE, jest jedyną szansą na skuteczne przywracanie zasad praworządności.

Dlaczego parta rządząca lepiej reaguje na te naciski instytucji - tak mocno krytykowanej przez polityków PiS - UE niż na wolę suwerena, która objawiała się masowymi protestami z ostatnich lat?

To właśnie zadziwiające... Sądzę, iż takie zjawisko wynika z braku poszanowania prawa przez polityków partii rządzącej. PiS zdaje się nie myśleć o państwie w kategoriach prawa, a tylko i wyłącznie przez pryzmat polityki.

O to chodzi także w obecnych ustępstwach wobec UE. Rządzący czynią je nie ze względu na prawo, a czystą politykę. Ich ostatnich ruch wynika z faktu, iż w bardzo proeuropejskim społeczeństwie polskim, partia idąca na otwarty konflikt z UE nie ma szans wygrać wyborów.

Choć PiS jest partią antyeuropejską – co wielokrotnie pokazało – robi pewien ruch taktyczny ze względu na kalkulację polityczną. Już przekonali się bowiem, że łatka eurosceptyków i otwieranie tematu Polexitu może mieć dla nich groźne skutki polityczne.

Też ma pan wrażenie, że władza poszła z ustępstwami w sprawie SN nawet dalej niż oczekiwały tego instytucje europejskie?

Tak właśnie uważam! Rządzący zachowali się właściwie tak, jakby mieli już w rękach ostateczny wyrok TSUE, który byłby dla nich krańcowo negatywny. Można powiedzieć, że w tej chwili PiS stało się wręcz nadgorliwe jeśli chodzi o cofanie wprowadzonych dotąd zmian.

Jeśli władza chciałaby prowadzić twardą politykę wobec instytucji europejskich, można było zrobić o wiele mniej. Tymczasem praktycznie całkowicie cofnięto tę "reformę". Zadziałano na wzór wcześniejszego wycofania się nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która wywołała konflikt z Izraelem.

Obserwujemy całkowitą kapitulację pod naciskiem UE, choć na tym etapie postanowienie TSUE wcale tej kapitulacji nie wymagało.

W uzasadnieniu najnowszej nowelizacji kwestia sporu z UE nie zajmuje najwięcej miejsca. Za ważniejszy argumentu uznano wątpliwości co do konstytucyjności tzw. reformy SN. W jakim świetle stawia to głowę państwa? Czy musimy uznać, że strażnik konstytucji zbagatelizował zagrożenie i sygnował zmiany sprzeczne z ustawą zasadniczą?

Bardzo ciekawe, że ten główny nacisk został położony właśnie na niezgodność z konstytucją. Sądzę, iż to sygnał, że następuje pewien rozpad solidarności pomiędzy PiS a prezydentem Andrzejem Dudą.

Takie bezpośrednie stwierdzenia o niekonstytucyjności dotychczasowych zmian są wielkim afrontem wobec pana prezydenta, który wielokrotnie zmiany te popierał. Co więcej, wszyscy pamiętamy, jak energicznie wdrażał je w życie, poprzez rozsyłanie listów przenoszących sędziów w stan spoczynku i wypowiedzi o tym, iż prof. Małgorzata Gersdorf nie jest już pierwszym prezesem SN.

Nowy projekt ustawy o SN nie tylko cofa te prezydenckie działania, ale dodatkowo je potępia. I to z pewnością potwierdza wielki problem. Prezydent powinien być strażnikiem Konstytucji, ale Andrzej Duda dowiódł, iż nim niestety nie jest. Niechęć do występowania w obronie Konstytucji jest wręcz cechą charakterystyczną jego prezydentury.

Sądzi pan, że władza będzie władza będzie próbowała wrócić do tzw. reformy SN w inny sposób?

Będzie to dla nich trudne. W momencie, gdy Komisja Europejska uruchomiła procedurę wzruszeniową w sprawie SN, problem z relacjami między PiS a polskimi sądami przestał być sprawą lokalną, a stała się problemem całej UE. Dlatego teraz każdy nowy atak na niezależność sądów będzie rozpatrywany już tylko w aspekcie europejskim.

W zbliżającym się roku wyborczym PiS nie może sobie pozwolić na to, by toczyć wojnę z Europą, bo nie będzie ofertą atrakcyjną dla wyborców centrowych i wahających się, którzy generalnie nasze członkostwo w UE popierają.
Obrońcy praworządności odnieśli istotny sukces dopiero, gdy powiązali niezależność polskich sądów z członkostwem Polski w UE - mówi naTemat.pl prof. Marcin Matczak.Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl
Obrońcy praworządności odnieśli istotny sukces dopiero, gdy powiązali niezależność polskich sądów z członkostwem Polski w UE. I to się już nie zmieni. Nie będzie więc tak, że nadejdzie jakiś dzień, gdy nagle znowu będzie można bez obaw atakować sądy... Zasady w tej kwestii właśnie zostały ustalone.

Jestem absolutnie przekonany, że do wyborów sprawa wymiaru sprawiedliwości będzie wyciszana. W przyszłym roku będziemy mieli raczej próby łagodzenia i prewencyjnego zapobiegania konfliktom z UE. Jeśli jednak PiS kolejne wybory wygra, zapewne wszystko wróci.

Jak tę sytuację może zmienić uzyskanie przez PiS większości konstytucyjnej po wyborach w 2019 roku?

Większość konstytucyjna pozwala na dużo więcej... Sądzę, że po uzyskaniu przez tę partię większości konstytucyjnej głównym celem ataku stałyby się już zupełnie nowe obszary. Nie sądzę, by w zmienionej konstytucji próbowano pogorszyć relacje z UE, ale na pewno mielibyśmy sytuację węgierską. Przypomnijmy, że na Węgrzech po zmianie konstytucji przez partię Viktora Orbána pozwolono sobie na przykład na pełne przejęcie mediów i inne tego typu ruchy.

Gdy ostatni raz rozmawialiśmy pod koniec lipca, stanowczo zaprzeczał pan spekulacjom o możliwej karierze politycznej. Od tego czasu trochę się jednak pozmieniało. Powstaje partia Roberta Biedronia i w różnych kręgach słychać plotki, że może się pan znaleźć w tym projekcie. Jest w tym ziarno prawdy?

Pierwsze słyszę! (śmiech). Roberta Biedronia nawet nigdy nie spotkałem. Takie plotki są dla mnie zaskoczeniem. Zapewniam, że ani ja nie idę w stronę ugrupowania pana Biedronia, ani ono w moją. Moje stanowisko w sprawie wejścia w politykę się nie zmieniło. Nawet więc, gdyby jakaś partia ruch w moją stronę wykonała, moja decyzja będzie niezmienna.