Ludzie planują, jak się ubrać na "Barbie" i "Oppenheimera". To może uratować kino
Najpierw były "Minionki"... choć nie do końca
Z pewnością część osób pamięta ubiegłoroczną premierę filmu "Minionki: Wejście Gru". To właśnie wtedy część nastoletniej publiki (również w Polsce) zaczęła przychodzić na seans tego tytułu nietypowo ubrana – nastolatkowie w garniturach, a nastolatki w eleganckich sukienkach lub strojach przypominających męski garnitur.
Trend wziął się z mediów społecznościowych (przede wszystkim z TikToka), a filmiki, które młodzi ludzie wstawiali z wizyt w kinach, oznaczone były hashtagiem #Gentleminions.
Animacja o żółtych stworkach nie jest rzecz jasna pierwszym, który zmotywował widzów do przebieranek. Fandomy wielu franczyz robią to od lat (żeby wskazać m.in. fanów "Gwiezdnych wojen"), jednak jak do tej pory była to zabawa dość niszowa i zdecydowanie bardziej popularna za oceanem.
Zeszłoroczni "gentleminioni" (którzy, jak donosili pracownicy kin, niestety nie zachowywali się jak dżentelmeni...) stali się jednak ogólnoświatowym fenomenem, jakiego na taką skalę jeszcze chyba nie było, w czym pomogły wspomniane już wcześniej social media. Teraz podobne zamieszanie robi inny film (a może nawet dwa).
Włóż róż na "Barbie", a na "Oppenheimera" wskocz w marynarkę
Marketing "Barbie" Grety Gerwig to jedna z największych akcji promocyjnych filmu, jakie mogliśmy obserwować od lat.
Zaczęło się od zdjęć promocyjnych i wypuszczonego pod koniec grudnia ubiegłego roku trailera, ale dopiero po pokazaniu charakterystycznych plakatów, które każdy mógł wygenerować również dla siebie, maszyna ruszyła z kopyta. "Barbie" stała się najbardziej wyczekiwanym filmem roku.
Trudno wskazać wszystkie firmy, jakie podjęły się współpracy z odpowiadającym za produkcję studiem Warner Bros. Wśród nich można wymienić jednak sporo marek odzieżowych i kosmetycznych, jak Gap, Zara, NYX Cosmetics, Tangle Teezer, Aldo, a nawet... Pepco.
Nic dziwnego, że tyle marek z branży mody i beauty zdecydowało się na wprowadzenie linii sygnowanych imieniem najsłynniejszej lalki świata. Świat bowiem nie tylko zapragnął obejrzeć "Barbie", ale także... się nią stać.
Co może dziwić, gdyż przez lata określenie kogoś (a mówiąc wprost, kobiet) mianem zabawki firmy Mattel uważane było za jedną z największych obelg. Odnosiło się nie tylko do charakterystycznego stylu (o którym na łamach naTemat pisałam tutaj), ale również do kompetencji umysłowych.
Twórcy filmu podczas promocji robili jednak wszystko, żeby odzyskać "Barbie" i odebrać jej pejoratywne znaczenie. Między innymi Margot Robbie (odtwórczyni głównej roli, a także producentka filmu) nazwała w ten sposób Gal Gadot oraz Taylor Swift, mając na myśli, że są pięknymi osobami zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie.
Tak jak wspomniałam wyżej, misja zakończyła się powodzeniem, czego rezultatem są setki (jeśli nie tysiące) TikToków. Użytkownicy (choć głównie użytkowniczki) prezentują swoje inspirowane "Barbie" outfity, które zamierzają założyć przede wszystkim na seanse filmu w kinach. Jak można się domyślić, królują róż, biel oraz błysk pod wszelkimi postaciami.
Kinomanom nie trzeba przypominać, że data premiery "Barbie" (21 lipca, a na świecie 19 lipca) jest ważna również z innego powodu. Pokrywa się ona bowiem z debiutem na ekranach najnowszego filmu Christophera Nolana, czyli "Oppenheimera". Internauci szybko ukuli nazwę na ten (zdaniem wielu) najważniejszy dla kina fenomen roku, określając go mianem "Barbenheimera".
Nic więc dziwnego, że część osób planuje przebrać się nie tylko z okazji premiery komedii Gerwig, ale także na... thriller historyczny o twórcy bomby atomowej. Inspiracji na TikToku dotyczących tego, w co się ubrać na seans "Oppenheimera" jest jednak zdecydowanie mniej, a najczęściej (choć nie zawsze) są one pokazywane w tym samych materiałach, w których ludzie prezentują stroje skomponowane w hołdzie "Barbie".
Skąd wynika ta dysproporcja, skoro oba filmy przyspieszają bicie sera wielu widzów? Najprawdopodobniej z tego, że "Barbie" ma zdecydowanie bardziej wyrazistą estetykę niż "Oppenheiemer", a sam film reżyserki "Lady Bird" i "Małych kobietek" targetowany jest bardziej do kobiet (choć wielu mężczyzn nie może się doczekać swojego idola Ryana Goslinga w roli Kena), które stereotypowo częściej interesują się modą.
Widowisku Nolana udało się jednak podpiąć pod ten bardziej zmasowany trend, dzięki czemu najprawdopodobniej na salach kinowych zobaczymy również (w mniejszej liczbie, ale mimo wszystko) outfity inspirowane "Oppenheimerem".
Część osób deklaruje zresztą "filmowy cross-dressing", czyli przebranie się na różowo na premierę filmu Nolana, a na elegancko na komedię Gerwig (co zresztą na polskim podwórku na premierze "Barbie" zrobił już aktor Piotr Stramowski).
Przebieranki uratują kino?
Przebieranki na seanse konkretnych filmów można uznać za niepotrzebną, lecz niegroźną fanaberię czy uleganie różowemu, ale mimo wszystko agresywnemu marketingowi studia filmowego. Z perspektywy kiniarzy, nic lepszego nie mogło się im jednak przydarzyć.
Nie jest bowiem tajemnicą, że szczególnie od czasu pandemii większość osób, zamiast udać się do kina, woli odpalić sobie coś ze streamingu w zaciszu własnego domu. Jest to opcja nie tylko wygodniejsza, ale też po prostu bardziej budżetowa szczególnie w momencie, w którym w tej samej cenie mamy miesięczną subskrypcję oraz nieograniczony dostęp do setek tytułów i jeden (maksymalnie dwa) bilety do kina na jeden film.
Strategią, jaką przyjęli twórcy w ostatnich latach, by zachęcić widzów do wyjścia z domu, jest kręcenie epickich widowisk o długim metrażu, czyli filmów stworzonych na wielki ekran, o czym dla naTemat jakiś czas temu pisała Ola Gersz.
Co jednak ciekawe, niemający pozornie wielkiego znaczenia trywialny ubiór, będący w znacznej mierze oddolną inicjatywą widzów... również może przyciągnąć publiczność do kin.
Przebieranie się w charakterystyczny sposób na daną produkcję sprawia bowiem, że z dość indywidualnego, oglądanie filmu w kinie staje się doświadczeniem zbiorowym. Istotny wydaje się również element zabawy, jaki zawierają w sobie przebieranki.
Takie bodźce przyciągają bowiem widzów, co widać między innymi podczas specjalnych pokazów filmów, mających w sobie jakiś dodatkowy rozrywkowy pierwiastek (np. seanse "The Room", na których publiczność rzuca plastikowymi łyżkami w ekran).
W przypadku "Barbie" (i w jakimś też stopniu "Oppenheimera") ubranie się w nietypowy sposób zamienia zwykłe wyjście do kina także w uczestnictwo w światowym fenomenie, co dla ludzi, jako istot natury kolektywnej, może być zdecydowanie nęcące.
Jeśli więc zależy wam na losie kina i tym, by za dziesięć lat wciąż można było cieszyć się urokami wielkiego ekranu, szykujcie swoje outfity na "Barbenheimera". Moje już od dawna wiszą w szafie.