"Joker 2" to oda do samotnych mężczyzn. Film z Phoeniksem i Gagą ma wszystko, ale...

Zuzanna Tomaszewicz
02 października 2024, 18:44 • 1 minuta czytania
"Joker: Folie à deux" ma wszystko, czego potrzebuje dobry film – bogactwo niebanalnych ujęć, świetne aktorstwo, dojmującą muzykę i pomysł. Szkoda tylko, że jako całość się nie klei. W sequelu Todd Phillips dalej zgłębia umysł zagubionego w społeczeństwie mężczyzny, kierując narrację nie w kierunku usprawiedliwiania m.in. kultury inceli, a wnikania w jej przemilczaną genezę. Historia Arthura Flecka wymęczyła mnie – o dziwo – musicalowymi wstawkami, a wylewający się z ekranu nihilizm przypominał mi oglądanie torture porn.
"Joker: Folie à Deux" bardzo podzieli widzów (RECENZJA) Fot. Warner Bros. - DC Entertainment /Collection Christophel / East News

"Joker: Folie à deux" wymaga od widza ponadprzeciętnej umiejętności obserwacji. Dzieło Todda Phillipsa jest nafaszerowane istotnymi detalami, które wywrócą do góry nogami naszą ostateczną interpretację filmu. Z moimi odczuciami po seansie musiałam się najpierw przespać – werdykt przed snem brzmiał: "Rozczarowanie"; zaś werdykt po śnie: "Rozczarowanie, ale każdy wyciągnie z niego to, co chce".


Sequel nihilistycznej powiastki o chorym i skrzywdzonym przestępcy, którego zawiedli ludzie (zwłaszcza matka – ta jedna osoba, która powinna go chronić), wlecze się niemiłosiernie, serwując nam zbędne musicalowe wstawki i przedramatyzowane dialogi rodem z produkcji Ryana Murphy'ego ("Potwory" i "American Horror Story"). Na tym mogłabym skończyć, ale druga część "Jokera" to coś więcej niż wspomniane wcześniej rozczarowanie.

Recenzja filmu "Joker: Folie à deux" z Joaquinem Phoeniksem i Lady Gagą (BEZ SPOILERÓW)

Owszem oczekiwałam po czegoś więcej niż dalszego epatowania pesymizmem i zanurzania się w bagnie (a może piekle), jakim potrafi być życie w społeczeństwie, niemniej uważam, że ta kontynuacja była – bądź co bądź – potrzebna. W końcu nagrodzony dwoma Oscarami film z 2019 roku w pewnym momencie się urwał, pozostawiając widza z mnóstwem pytań bez odpowiedzi.

Po zabójstwie sześciu osób, w tym znanego prezentera telewizyjnego Murraya Franklina, zaburzony Arthur Fleck, którego wielbi połowa antysystemowych mieszkańców Gotham, ląduje w niesławnym szpitalu psychiatrycznym zwanym Azylem Arkham. Tam oczekuje na proces stulecia, który rozstrzygnie, czy trafi na krzesło elektryczne.

Obrona uważa, że mężczyzna cierpi na rozdwojenie jaźni wynikające z przeżytych przez niego traum. Konflikt rodzi się, gdy argumenty prawników zderzają się z postawą przebywającej w placówce Lee, która spogląda na alter ego Arthura z fascynacją dorównującą samym groupies Teda Bundy'ego.

Tym, co zawiodło w "Jokerze: Folie à deux", było jego wykończenie, a raczej nieumiejętne scalenie ze sobą wszystkich ambitnych pomysłów, jakie miał w głowie Phillips, i znakomitych elementów w postaci technicznego oraz aktorskiego zaplecza. Zanim jednak rozpakujemy wszystko po kolei, warto poświęcić trochę uwagi sednu fabuły, czyli zadać sobie pytanie, o czym tak naprawdę jest sequel "Jokera".

Niedaleko pada Joker od inceli

Phillips doszczętnie rozłupuje czaszkę Flecka, by mieć lepszy widok na to, jak wygląda jego mózg i czemu działa tak, a nie inaczej. Wnika w społeczne uwarunkowania antybohatera, z freudowską wręcz precyzją pragnie odkopać najgłębiej skrywane sekrety z jego dzieciństwa, próbując przy okazji wyjaśnić jego alienację. Cały ten thriller psychologiczny amerykański reżyser przyprawia szczyptą dramatu sądowego i kina więziennego.

W misz-maszu licznych koncepcji dochodzimy do wniosku, że historia Flecka nie usprawiedliwia go, ale rzuca nowe światło na jednostki, które państwo opiekuńcze i społeczeństwo zawiodły. "Jokera" nie można ot tak odciąć od dyskursu dotyczącego inceli (w szerszym ich pojmowaniu), tym bardziej że pierwszą część błędnie oskarżano o romantyzowanie owej kultury.

"Folie à deux" znów wywoła medialny szum na temat miejsca mężczyzn w patriarchacie, zwłaszcza tych, którzy utożsamiają się z incelami. Phillips nie broni frustracji Flecka, ani aktów przemoc z jego strony, lecz omawia z mniejszą lub większą szczegółowością, skąd wzięły się jego problemy i dlaczego taki jest.

Oczywiście ruch filmowca można uznać za ryzykowny, ale podobnego toku myślenia brakuje w ocenie sytuacji współcześnie zradykalizowanych mężczyzn (w szczególności tych, którzy odcinają się od wszystkich, a wszyscy od nich). Społeczeństwo bardziej interesuje charyzmatyczny Joker, niż Arthur i jego traumy. Nikt nie chce słyszeć o jego przemocowej matce. Lepiej sprzedaje się wersja klauna mściciela dokonującego samosądu.

W scenariuszu Phillips sugeruje, że osoby takie jak Joker powstają w wyniku wielopoziomowych zaniedbań, począwszy od braku podstawowej opieki i akceptacji rodzica, a kończąc na społecznym wykluczeniu i niesprawiedliwym prawie. Czy reżyser znalazł na to panaceum? Nie. Na wydanej przez niego recepcie widnieje jedynie napis: "Nihilizm".

Joaquin Phoenix zasłużył na Oscara, ale niewykorzystany potencjał Lady Gagi powinien być karalny

Joaquin Phoenix ("Gladiator" i "Bo się boi") znów nałożył makijaż klauna i zamienił się w kultowego złoczyńcę z komiksów DC. W nihilistycznej atmosferze nie ma miejsca dla Batmana i utożsamiany z nim heroizm. Laureat Oscara za poprzednią część ponownie wita nas w ponurym Gotham symbolizującym i Nowy Jork, i upadek moralności. Przyszli kandydaci do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej powinni obawiać się go bardziej niż widzowie.

W grze aktorskiej Phoeniksa nie dojrzymy zgrzytów. Na dużym ekranie jego prawdziwe ja znika, a my zostajemy sam na sam z kimś zupełnie z nim niepowiązanym. Taki talent w Hollywood jest rzadkością. I gdy obok ciebie tańczy Phoenix, wiedz, że zostaniesz zjedzony. Taki los spotkał Lady Gagę ("Narodziny gwiazdy" i "Dom Gucci").

Artystkę obsadzono w roli Lee, czyli zwariowanej Harley Quinn, która zakochuje się w Jokerze. Przy ekranowym partnerze staje się niemalże niewidoczna, co nie zmienia jednak faktu, że grać potrafi – i to nieźle. Jestem pewna, że po seansie część widzów uzna jej postać za głównego antagonistę filmu. Już słyszę, jak ktoś mówi: "Bo to zła kobieta była".

Wiedząc, że "Folie à deux" będzie czerpać garściami z musicali, spodziewałam się Gagi kradnącej show. Niestety im więcej piosenek śpiewała razem z Phoeniksem, tym częściej ziewałam. A musicale kocham całym sercem.

Phillips miał na początku pomysł, by każdy z utworów łączyć ze scenami przedstawiającymi halucynacje, ale w połowie kontynuacji z niego zrezygnował. Kawałki powinny wnosić coś od siebie, sprzyjać narracji, jednak w tym przypadku niepotrzebnie spowalniały akcję. Film oglądałoby się dziesięć razy lepiej, gdyby ograniczono musicalowy repertuar do góra czterech piosenek.

Oprócz Phoeniksa i Gagi w obsadzie drugiej odsłony "Jokera" wystąpił rewelacyjny gwiazdor "Duchów Inisherin" i "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj", Brendan Gleeson. Przydzielono mu rolę stróża w Arkham, który z jednej strony nie chce spoufalać się z osadzonymi, z drugiej sam do tego dąży i wykorzystuje swoją władzę nad nimi. Odtwórca Moody'ego w "Harrym Potterze" był tutaj tylko cieniem, który popychał Flecka w kierunku dalszego rozwoju fabuły.

Ponadto reżyser ożywił kolejnego komiksowego bohatera – tym razem prokuratora okręgowego Harveya Denta. W serialu "Branża" Harry Lawtey wypadł obiecująco jako bankowiec z londyńskiego City, zatem wobec jego interpretacji Dwóch Twarzy miałam dość wysokie oczekiwania. Brytyjczyk niestety nie miał warunków, by zabłysnąć. Zamknięto go w ramach sądowniczego dramatu aż za mocno.

Gotham niczym piekło Dantego

Gotham u Phillipsa jest spowite smogiem, obskurne, pozbawione marzeń. Wizualnie męczy, ale takie ma zadanie do wykonania. Poczucie beznadziei potęguje zawodząca muzyka skomponowana przez Hildur Guðnadóttir ("Głosy kobiet" i "Maria Magdalena"), która przypomina depresyjne fragmenty soundtracku "Requiem dla snu" Clinta Mansella.

Wszechobecny mrok panował nie tylko w Arkham, ale i w sali kinowej. Poczucie zagubienia Flecka udzielało mi się, dopóki nie wyszłam na świeże powietrze. Gotham nie da się uratować. Przynajmniej nie w tej wersji. To piekło Dantego, które wymagałoby drastycznej restrukturyzacji we wszystkich jego kręgach, a o tym można tylko pomarzyć.

Po drugiej części "Jokera" nie oczekiwałam amerykańskiego happy endu, niemniej puenta i droga, jaką pokonano, by do niej dojść, pozostawiły mnie z niedosytem i co tu dużo mówić – podczas seansu zaciekawienie mieszało się z nudą. Publiczność będzie podzielona. Zrozumiem i tych, którzy będą się zachwycać, i tych, którzy przeklną "Jokera 2".

Czytaj także: https://natemat.pl/570650,filmy-jak-horror-substancja-z-demi-moore-to-hold-dla-cronenberga-lista