– Nie wiemy, czy prezydent dostał od brata zadanie, by lądować za wszelką cenę. Wiadomo za to, że Jarosław Kaczyński zna prawdę o Smoleńsku i z jakiegoś powodu nie chce jej ujawnić – mówi naTemat.pl Paweł Deresz, wdowiec po posłance SLD Jolancie Szymanek-Deresz, która zginęła w katastrofie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna Dryjańska: Putin jest zdolny do wszystkiego, a więc i do zamachu w Smoleńsku – to w kontekście wojny w Ukrainie sugeruje Jarosław Kaczyński. Co pan na to?
Paweł Deresz: To, że ktoś jest zdolny do wszystkiego, nie oznacza, że za wszystko odpowiada. To po pierwsze.
Po drugie wszystkie dowody wskazują na to, że w 10 kwietnia 2010 roku doszło do zwykłego, nieszczęśliwego wypadku.
Po trzecie Lech Kaczyński w żaden sposób nie zagrażał ówczesnemu premierowi Rosji. Putin nie uznawał go za godnego przeciwnika, więc nie miał powodu, by się go pozbyć. Lech Kaczyński nie był wybitną postacią, choć Jarosław Kaczyński usilnie tworzy mit męża stanu.
Śmierć Lecha Kaczyńskiego nie była Putinowi do niczego potrzebna, zwłaszcza że wszystko wskazywało na to, że z kretesem przegra wybory prezydenckie. Po co zamierzać się na schodzącego ze sceny polityka?
"Nie mamy żadnej wątpliwości, że to był zamach" – mówi Jarosław Kaczyński.
To bardzo ciekawe, skoro prokuratura, która od trzech lat prowadzi kolejne śledztwo w sprawie katastrofy i ciągle nie może go skończyć, nie ma takiej wiedzy.
Jeśli Jarosław Kaczyński ma jakieś dowody na zamach, to niech je pokaże. Niech powie, kto jest winny. Niech zawiadomi prokuraturę, by ta mogła jak najszybciej postawić zarzuty sprawcy lub sprawcom rzekomego zamachu. Minęło już 12 lat, na co czeka? Dlaczego pozwala, by winni byli bezkarni?
Ale moim zdaniem znacznie bardziej prawdopodobny jest inny scenariusz, a mianowicie, że Jarosław Kaczyński nie ma żadnych dowodów na zamach, ale zmyśla po to, by zdobywać i utrzymywać swoich zwolenników oraz atakować rywali.
Jednak nawet te przymusowe ekshumacje nie wykazały, by na szczątkach znajdowały się ślady materiałów wybuchowych, a przecież byłyby powszechnie wykrywalne, gdyby doszło do eksplozji bomby. Ale nie są – bo to był zwykły wypadek komunikacyjny.
Żałuje pan, że nie skremował ciała żony?
Od początku wszystkie dowody wskazywały na to, że doszło do katastrofy, więc podjąłem decyzję o zwyczajowym pochówku, bo nie przyszło mi do głowy, że ktoś w imię słupków poparcia odważy się na takie barbarzyństwo. Szczątki skremowałem już po ekshumacji.
Znaczące jest, że Trybunał kierowany przez Julię Przyłębską od kilku lat się namyśla i nadal nie zajął stanowiska w tej sprawie. Zupełnie jak prokuratura, która cały czas przedłuża śledztwo, by uniknąć jednoznacznej deklaracji.
Moim zdaniem prokuratura nie wie, jak się zachować, bo z jednej strony ma te wszystkie dowody wskazujące na wypadek, a z drugiej oczekiwania polityczne, by grać na zamach.
Prokuratorzy boją się reakcji Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry na oficjalne ogłoszenie prawdy. Notabene dojście do niej obiecywali Beata Szydło i Mateusz Morawiecki, gdy PiS odrzucił raport Millera. I nic.
Kilka dni temu uczestniczył pan w spotkaniu prokuratury z rodzinami smoleńskimi. Jak przebiegało?
Prokuratorzy wydawali się zażenowani tym, że po raz kolejny odwlekają finał sprawy.
Śledczy kluczą, a klucząc, brną w najbardziej absurdalne hipotezy – włącznie ze sprawdzaniem która z ofiar mogła wnieść ewentualną bombę na pokład. Robią to, mimo że ich własne badania wykazały, iż na siedemset próbek pobranych z samolotu tylko na trzech obecne były cząsteczki materiałów wybuchowych. To zaledwie cztery promile!
Eksperci, z którymi rozmawiałem, wykluczają, by to detonacja bomby zostawiła tak nikłe ślady – ich zdaniem najprawdopodobniej zrobiła je broń, którą mieli ze sobą funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu towarzyszący prezydentowi. Podczas zderzenia z ziemią mogło dojść do przypadkowych wystrzałów.
Prokuratorzy tłumaczyli, dlaczego ciągle nie mogą zakończyć śledztwa?
Owszem – zrzucili winę na ekspertów, którzy albo szybko rezygnują z pracy, albo są bardzo opieszali. Podejrzewam, że te problemy mogą być związane z tym, że specjaliści nie chcą wykonywać wydawanych im poleceń. Jeśli nie oczekuje się od nich prawdy, tylko opinii na polityczne zamówienie, to nic dziwnego, że nie chcą tego firmować swoim nazwiskiem.
W poniedziałek 11 kwietnia raport ze swoich prac ma opublikować podkomisja smoleńska. Spodziewa się pan trzęsienia ziemi?
Spodziewam się kolejnej porcji urojeń Antoniego Macierewicza. Makabrycznym przykładem jego konfabulacji jest opowieść o trzech osobach, które rzekomo przeżyły katastrofę. Kolejnym przejawem są wędrowne wybuchy Macierewicza – wiceprezes PiS jakoś nie może się zdecydować, gdzie miała być umieszczona ta zmyślona bomba.
Absurd goni absurd. Dlatego nie należy przywiązywać jakiejkolwiek wagi do tego, co mówi Macierewicz. Zresztą podejrzewam tego człowieka o poważną chorobę psychiczną. Urojenia są jednym z objawów.
A bierze pan pod uwagę zdrowy cynizm? To nie byłby pierwszy polityk, który kłamie.
Jedno drugiego nie wyklucza.
Zastanawia się pan czasem, co na ten cyrk smoleński powiedziałaby pana żona?
Myślę, że byłaby bardzo zmęczona insynuacjami, które nie mają żadnego oparcia w faktach. Jola ceniła prawdę i racjonalizm.
Czas leczy rany?
Tak mówią... Ale cały czas przeżywam to wszystko. Choć upłynęło 12 lat, moje rany są nadal bardzo bolesne. Straciłem ukochaną żonę, z którą spędziłem ponad trzy niezwykłe, wspaniałe dekady. To szmat czasu.
Żałuję, że nie doczekała tego, czego tak bardzo pragnęła, czyli pociechy z wnucząt. Nie nacieszyła się też naszym domem. Pracowała po 12 godzin dziennie, zawsze była w biegu. Wychodziła wcześnie rano i późno wracała. Często o niej myślę.
Dodatkowego cierpienia przysparzają mi prowadzący śledztwo, którzy podsycają teorie spiskowe.
Gdyby miał pan wybrać jedną rzecz, której mógłby się pan dowiedzieć na temat katastrofy smoleńskiej – co by to było?
Tylko jedną? Uważam, że zbadania wymaga sam proces badania tej katastrofy – chciałbym, by wyszła biała księga zbierająca wszystkie materiały związane ze śledztwem. Domagałem się tego już za rządu Beaty Szydło.
Konieczne jest ujawnienie dokumentów dotyczących wystąpienia o zwrot wraku, protokołów z posiedzenia zespołu i podkomisji Macierewicza, wykazu wszystkich ekspertyz i wydatków poniesionych w związku ze śledztwem. To by pokazało czarno na białym czy rząd chce rzetelnie wyjaśnić tragedię smoleńską, czy nią grać.
Oczywiście białej księgi jak nie było, tak nie ma. Każdy z nas może sobie sam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego władza nie chce pokazać prawdy o swoich działaniach.
Chciałbym dożyć ujawnienia ostatniej rozmowy Kaczyńskich. Wiele wskazuje na to, że jej zapisem dysponuje kilka wywiadów. Oczywiście jej przebieg nie jest decydujący dla katastrofy – złożyło się na nią, jak na każdy inny wypadek lotniczy, wiele czynników.
W tym konkretnym przypadku były to między innymi niewystarczające wyszkolenie pilotów, błędna decyzja o lądowaniu na nieprzystosowanym lotnisku, złe warunki atmosferyczne, udział generała Błasika, błędy wieży kontrolnej...
Jednak ostatnia rozmowa braci Kaczyńskich ma kluczowe znaczenie. Nie wiemy, czy prezydent dostał od brata zadanie, by lądować za wszelką cenę. Wiadomo za to, że Jarosław Kaczyński zna prawdę o Smoleńsku i z jakiegoś powodu nie chce jej ujawnić.