Podczas rozprawy ws. zabójstwa Pawła Adamowicza oskarżony zaczął wydawać z siebie okrzyki. Dwukrotnie wrzasnął "Allah Akbar". Stefan W. dotychczas uporczywie milczał na rozprawach.
Dotychczas Stefan W. uporczywie milczał. Tym razem oskarżony zmienił strategię. Dwukrotnie wykrzyczał na sali "Allah Akbar"
Kolejny proces ws. morderstwa Pawła Adamowicza
W czwartek 29 września Stefan W. został doprowadzony z aresztu doSądu Okręgowego w Gdańsku na siedemnastą rozprawę w związku z zamachem na Pawła Adamowicza. Po posadzeniu mężczyzny w pomieszczeniu za szybą doszło do incydentu.
Jak relacjonuje RMF FM, na samym początku rozprawy, tuż przed wezwaniem pierwszych świadków, Stefan W. dwukrotnie wykrzyczał hasło "Allah Akbar". Trudny do zrozumienia manifest został odnotowany w protokole.
Całe zdarzenie jest także o tyle zaskakujące, że morderstwo Pawła Adamowicza nie było motywowane religijnie. Celem Stefana W. miała być zemsta za "torturowanie go" przez Platformę Obywatelską.
W trakcie procesu zeznania składała pielęgniarka i ratowniczka medyczna, które udzielały zmarłemu prezydentowi pierwszej pomocy. Bez obecności dziennikarzy przesłuchano również członka rodziny Stefana W. Przypomnijmy, że mężczyźnie grozi dożywotnie pozbawienie wolności, jednak przez wzgląd na stwierdzenie ograniczonej poczytalności, sąd może złagodzić wyrok.
Tuż przez 20:00 na scenę wszedł prezydent Gdańska, który od rana kwestował na ulicach. Po krótkim przemówieniu wraz z wolontariuszami i darczyńcami odliczali czas, by rozpocząć słynne światełko do nieba.
To właśnie wtedy na scenę wbiegł Stefan W. Mężczyzna zdążył dobiec do polityka, a następnie trzykrotnie dźgnął go nożem. Później chwycił za mikrofon i ogłosił: – Siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała. Dlatego właśnie zginął Adamowicz.
Do akcji wkroczyła policja i ochrona, która obezwładniła mężczyznę. Niestety, pomimo natychmiastowo podjętej akcji ratunkowej, nie udało się uratować prezydenta Gdańska. Na stanowisku zastąpiła go Aleksandra Dulkiewicz. Jego prochy zaś spoczęły w ściennej niszy w kaplicy św. Marcina Bazyliki Mariackiej.
Jeszcze w 2013 roku mężczyzna dokonał trzech napadów. Za skradzione pieniądze wyjechał na Wyspy Kanaryjskie, jednak nie ominęła go kara. Skazano go na 5 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności. Do tego musiał zapłacić 4 tysiące złotych grzywny i łącznie 15 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Stefan W. wyszedł na wolność w 2018 roku i od razu ruszył do Warszawy, gdzie przegrał w kasynie resztę oszczędności wyciągniętych z więziennego depozytu. Później wrócił do mieszkania rodzinnego, gdzie przebywał do dnia zamachu.