"Raz to nie przemoc?". Na tym nie koniec – 6 dowodów na to, że rząd PiS nienawidzi kobiet

Ola Gersz
Walka o aborcję, zaprzestanie refundowania in vitro, politycy bijący swoje żony. Trzy lata rządów PiS wcale nie były dla polskich kobiet "dobrą zmianą". Wręcz przeciwnie.
Protesty kobiet nie są rzadkością za rządów PiS Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl
Kobiety są wkurzone.

Tak jednym zdaniem można podsumować ponad trzyletnie rządy Prawa i Sprawiedliwości z perspektywy kobiet. Prawa Polek niejednokrotnie były zagrożone, a kwestie obyczajowe i społeczne zmieniały się w przestrzeń, w której kobiety nie czuły się ani bezpieczne, ani szanowane, ani "zaopiekowane".

– Powiedzieć, że kobiety w Polsce nie mają lekko, to nic nie powiedzieć. Właściwie co chwila stajemy w obliczu uderzających w nas propozycji zmian w prawie – mówi naTemat Anna Pietrucha, aktywistka feministyczna, która prowadzi na Instagramie konto dziewczynskipower.


Czarę goryczy przelała proponowana przez rząd nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej. Nad zmianami w ustawie Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracowało nad zmianami od 2016 roku i były to propozycje, mówiąc wprost, przerażające. Dlaczego? Bo mogłyby w rezultacie doprowadzić do dekryminalizacji przemocy, której ofiarami kobiety i dzieci (ale również, chociaż rzadziej, mężczyźni) padają we własnych domach. Trudno bowiem nie mieć wrażenia, że zapis w ustawie o nietraktowaniu "jednorazowego" pobicia jako przemocy domowej oraz o tym, że Niebieskiej Karty nie da się założyć bez zgody ofiary, to pierwsze tego symptomy.

Fakt, że premier Mateusz Morawiecki zreflektował się i zwrócił projekt ustaw do wnioskodawców w celu "wyeliminowania wszystkich wątpliwych zapisów" (bo "przeciwdziałanie przemocy domowej jest priorytetem rządu Prawa i Sprawiedliwości"), wcale tego nie zmienia. Cieszymy się z decyzji szefa rządu (jedynej słusznej), ale już samo to, że takie propozycje się pojawiły, pokazuje, że rząd PiS nie dba o prawa kobiet.

Z jednej strony władze zdają się mieć często kobiety w poważaniu, ale z drugiej reagują na ich krzyk, jak było chociażby w przypadku Czarnego Piątku. Jednak zwykle albo wycofanie się z jakiegoś kontrowersyjnego pomysłu trwa tylko chwilę, albo w swojej decyzji nie wspomina się o niezadowoleniu kobiet (po Czarnym Piątku według PiS to opozycja "wyprowadziła" Polski na ulice), co ma sprawiać wrażenie, że to obóz rządzący jednak sam i z własnej woli zmienił zdanie.

Jest nowy rok, czas podsumowań. Więc podsumujmy, ale nie rok, lecz całe trzy lata. Oto 10 sytuacji czy pomysłów władz, które pokazały, że są one wrogiem Polek.

Dążenie do zaostrzenia pawa aborcyjnego

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl
– Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię – mówił w 2016 roku Jarosław Kaczyński.

Łatwo to mówić mężczyźnie, który nie będzie musiał donosić zagrożonej ciąży lub płodu, który nie ma szanse na przeżycie. Łatwo to mówić osobie, która nie jest rodzicem. Łatwo to mówić osobie, która – na co wskazują te słowa – nie jest empatyczna. Taka ciąża – lub ciąża w wyniku gwałtu – zwykle jest dla kobiety wielkim obciążeniem psychicznym, często wręcz traumą.

Broniąc nienarodzonych PiS zapomina o obronie narodzonych, w tym przypadku kobiet, które zdaniem konserwatywnych polskich władz powinny być męczenniczkami i zawsze stawiać dobro innych nad dobro własne.

Czy nie powinna to jednak być samodzielna decyzja każdej dorosłej osoby? Czy o utrzymaniu lub przerwaniu ciąży w przypadku zagrożenia życia matki lub płodu nie powinna decydować wyłącznie kobieta (a także partner)? Czy zgwałcona nastolatka naprawdę nie powinna mieć możliwości przeprowadzenia aborcji?

Całkowity zakaz przerwania ciąży wcale nie powstrzyma aborcji. Zwiększy za to aborcyjne podziemie i zagrozi bezpieczeństwu i życiu Polek. A przecież i tak polskie prawo aborcyjne jest (obok Malty) najostrzejsze w Europie – prawo do przerwania ciąży obowiązuje tylko w trzech przypadkach: zagrożenia życia kobiety, nieodwracalnego uszkodzenia płodu lub podejrzenia, że do zapłodnienia doszło w wyniku gwałtu.

Jednak mimo Czarnych Protestów i głośnego krzyku Polek ten temat wciąż nie umarł. Jedynie przycichł. Kobiety nie złożyły jeszcze parasolek, bo w dalszym ciągu trwają prace nad obywatelskim projektem ustawy "Zatrzymaj aborcję".

I to zapewne jeszcze nie koniec.

Wygaszenie programu refundacji in vitro

Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Z jednej strony rząd PiS chce, aby dzieci się rodziły, i to jak najwięcej – stąd program 500 plus. Ale z drugiej strony te dzieci muszą rodzić się w tylko jeden "właściwy" sposób. Wszystko to w imię wiary i katolickiej religii.

Tymczasem dzięki wprowadzonemu przez koalicję PO-PSL rządowemu programowi refundacji in vitro, który został zamknięty w 2016 r., przez trzy lata trwania urodziło się 8395 dzieci. Z programu skorzystało 20 tysięcy par, co oznacza aż 43-procentową skuteczność – pisała "Polityka".

Szacuje się, że aż 23-25 tysięcy par rocznie chce leczyć niepłodność metodą zapłodnienia pozaustrojowego. Polacy w większości akceptują też metodę in vitro. Według przytoczonych przez "Politykę" badań CBOS z 2015 r. 76 proc. Polaków zgadza się na stosowanie jej w małżeństwach, 62 proc. – w związkach nieformalnych, a 44 proc. przez samotne kobiety.

Mimo że od 2016 r. wiele województw i miast na własną rękę refunduje in vitro, to nic nie zastąpi ogólnokrajowego programu, z którego skorzystać mogli wszyscy Polacy. Ale i te lokalne programy mogą nie być dla wszystkich.

Niezrzeszony poseł Jan Klawiter forsuje właśnie projekt ustawy ograniczający dostępność i skuteczność metody leczenia niepłodności in vitro. Zgodnie z nim byłoby ona dostępna tylko dla małżeństw, a zapłodniony byłby tylko jeden zarodek. Złamanie zakazu wiązałoby się z karą w wysokości nawet 50 tysięcy złotych.

Projekt popierają również posłowie PiS. To, że partia dąży do delegalizacji tej metody leczenia zapłodnienia, pokazuje także wybór na rzecznika praw dziecka Mikołaja Pawlaka. Ten tak mówił o in vitro: "Od strony prawno-moralnej jest to metoda niegodziwa".

Na oburzenie rodziców dzieci, które urodziły się dzięki tej "niegodziwości", nie musiał zresztą długo czekać. – Wiele już przeszłam i takie wypowiedzi mnie nie szokują – mówiła w rozmowie z poznańską "Gazeta Wyborczą" Maria Bąk-Ziółkowska, mama pierwszej Polki urodzonej dzięki metodzie in vitro.

– Współpracuję ze stowarzyszeniem „Nasz Bocian” i mam stały kontakt z osobami, które zmagają się z problemem niepłodności. Po prostu żal mi ich. Diagnoza "są państwo niepłodni” ma taką samą siłę rażenia jak stwierdzenie "ma pan/pani raka”. Temu trzeba jakoś podołać, zebrać siły, żeby przejść przez całą procedurę, która wcale nie jest łatwa. Ona bywa bolesna, oddziałuje na psychikę – opowiadała.

Utrudnianie dostępu do antykoncepcji

Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
– Złą zmianą było wprowadzenie recepty na antykoncepcję awaryjną, które w praktyce oznacza silne ograniczenie dostępu do tej formy zapobiegania ciąży – szczególnie, że żyjemy w kraju klauzuli sumienia – mówi naTemat aktywistka feministyczna Anna Pietrucha.

Trudność w dostępie do tak zwanej pigułki "po" – która w Polsce budzi ogromne emocje – jest szczególnie niebezpieczna dla nastolatek i młodych kobiet. Naraża je bowiem na nieplanowaną ciążę, także w przypadku, kiedy doszło do gwałtu. Kobieta może bowiem zwyczajnie wstydzić się iść do lekarza albo – kiedy już do niego pójdzie – nie dostać od niego recepty z powodu jego przekonań.

Decyzja PiS sprawiła zresztą, że handel pigułkami "po" hula w internecie. A kupowanie leków w sieci niekoniecznie musi skończyć się dobrze.

Stosowanie przemocy przez polityków

Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta
Politycy związani z broniącą moralności partią rządzącą wcale nie są tacy święci. Przynajmniej w kwestii przemocy domowej.

W ubiegłym roku mediami wstrząsnęła sprawa Karoliny Piaseckiej, żony byłego radnego PiS Rafała. Kobieta, która miała dość znęcania się nad nią przez dekadę, nagrała i ujawniła to, co w czterech ścianach robił jej polityk.

– Nie piszcz, bo cię zaj…, rozumiesz? Zabije cię. (...) Jeszcze raz, k...a, piśniesz, to ci tak w....ię, że ci nos złamię – słyszymy w nagraniu. A w innym radny wścieka się na żonę, że niechcący zostawiła w restauracji kwiat od męża. – Nie 3, tylko 20 zł kosztował. To był kwiat, szmato, który ja kupiłem. Nawet mi nie powiedziałaś „dziękuję”, ty ch... jeb... – krzyczał. W tle były rozpaczliwe prośby kobiety, aby jej nie bił.

Postępowanie w sprawie Rafała P. jeszcze trwa. Co samo w sobie jest zadziwiające, biorąc pd uwagę obecność tak mocno obciążających go dowodów. Mówi się także, że może on otrzymać znacznie łagodniejszy wyrok niż spekulowano.

Jest jeszcze poseł PiS Łukasz Zbonikowski, którego żona, Monika Zbonikowska, oskarżyła o dwa ataki: raz szarpał ją i wykręcał jej ręce, drugi raz brutalnie wyrwał jej telefon z ręki.

Parlamentarzysta zaprzeczał i sąd drugiej instancji w końcu umorzył sprawę. A mimo że politycy PiS deklarowali, że są oburzeni jego zachowaniem i zawiesili na chwilę jego członkostwo w partii, już kilka miesięcy później na wniosek Jarosława Kaczyńskiego przyjęli go z powrotem.

– O przemocy domowej wciąż mówi się za mało: brakuje edukacji, temat obarczony jest silnym tabu, wsparcie dla ofiar, których zdecydowaną większość stanowią kobiety i dzieci, jest niewystarczające – mówi Anna Pietrucha.

Obrażanie kobiet przez działaczy PiS

Fot. Screenshot z Twittera / Ryszard Czarnecki
"To tylko żart", "nie to miałem na myśli", "kobiety są przewrażliwione" – tak często reagują politycy, kiedy są oskarżani o seksizm. Zamiast po prostu przyznać, że są – modne słowo – dzbanami.

A takich przykładów dzbanizmu jest dużo.

Jest widniejący na zdjęciu wyżej tweet posła Ryszarda Czarneckiego o "ciągnięciu". Są wyzwiska pod adresem przemawiającej w Sejmie posłanki PO Agnieszki Pomaskiej. "Siadaj, wstrętna babo", "zejdź z tej mównicy, bo ja ci pomogę", "no stercz sobie" – krzyczeli w kierunku mównicy posłowie i posłanki PiS, których uwiecznił – również krzyczący – poseł Dominik Tarczyński.

Jest Krystyna Pawłowicz, która na Twitterze polubiła post o spoliczkowaniu protestującej członkini KOD. "Ogromny szacun dla Pani Dominiki Arendt-Wittchen za spoliczkowanie tego okropnego rudego babona z KOD. Bardzo doba decyzja. To jest najgorszy sort, wyhodowany medialnie bez reakcji Państwa. Z nimi nie sposób się porozumieć na poziomie prostych przekazów. Dziękujemy" – brzmiał tweet użytkownika "Pani Renatka", który tak spodobał się Pawłowicz.

Jest też Rafał Szymański, radny PiS z Jeleniej Góry, przewodniczący komisji kultury, który w odpowiedzi na komentarz jednej z internautek pod jego postem o zakazie aborcji w przypadku gwałtu (komentarz brzmiał: "kobieta ma prawo zrobić ze swoją macicą co chce"), napisał: "Macicę może Pani sobie wyciąć i wrzucić do kibla. W sumie to jakiś pomysł, bo chyba się Pani nie przyda".

I jest marszałek Sejmu Marek Kuchciński, który – łagodniej, lecz także seksistowsko – powiedział do jednej z posłanek w Sejmie: "Proszę nie pokrzykiwać. Kobiecie nie wypada.

Oto XXI wiek według PiS.

Niedbanie o edukację seksualną

Fot. Instagram/sexedpl
Ostatnie, lecz wcale nie mniej ważne: edukacja seksualna. A raczej jej brak. W polskich szkołach wciąż nie ma porządnej i nowoczesnej edukacji seksualnej, a promuje się podręczniki sprzed dekad.

Radio Maryja, które wciąż jest blisko związane z PiS (chociaż już mniej z powodu politycznych zapędów ojca Rydzyka), promowało chociażby podręcznik "Kształcenie charakteru" ojca Mariana Pirożyńskiego z... 1946 roku.

A w niej rady jak "walczyć z pokusami erotycznymi". Jak? Unikając spotkania sam na sam, miękkiej pościeli, plaż koedukacyjnych, głębokich rozmów czy spacerów we dwoje.

Za to na Anję Rubik posypały się gromy za to, że napisała "demoralizatorską" i "zboczoną" książkę "#sexed.pl". A to obecnie jedyny porządny podręcznik seksualny na rynku.

Co dalej?
Takich przykładów jest jeszcze więcej. Dziwaczne kampanie rodem z XIX wieku, jak ta współfinansowana przez Ministerstwo Sprawiedliwości "Silne małżeństwa - Niższa Przestępczość", zabranie rządowej dotacji Centrum Praw Kobiet, niewprowadzenie surowszych kar dla gwałcicieli i większej pomocy dla ofiar... Można wyliczać.

– Mamy w Polsce naprawdę dużo do zrobienia. Tymczasem zamiast zajmować się progresem, musimy nieustannie powstrzymywać regres – mówi aktywistka Anna Pietrucha.

Ale kobiety się nie dadzą. Zawsze są gotowe wyjść na ulicę.