Tyle razy mówiono, że nasz Sejm już nie może niczym zaskoczyć – i znowu pomyłka. W czwartek opozycji udało się zablokować kuriozalną nowelizację ustawy o ochronie zwierząt tylko dlatego, że Jarosław Kaczyński jest jednym z najsłynniejszych polskich kociarzy. Wyobraźcie sobie, jak zupełnie inna byłaby Polska, gdyby np. miał dzieci. Albo konto w banku. Albo normalne życie.
Przypomnijmy: zgodnie z projektem nowelizacji ustawy o ochrony zwierząt przygotowanym przez resort sprawiedliwości ludzie skazani za znęcanie się nad zwierzętami po odbyciu kary mogliby... odzyskać skrzywdzone przez siebie stworzenia.
Opozycja przez długi czas protestowała przeciw tak absurdalnemu rozwiązaniu, ale jak to w państwie PiS bywa, nikt nie słuchał. W końcu posłuchał jednak sam prezes, bo i opozycja wytoczyła najcięższe działo: jego kota. Prezes się od razu zagotował, a zaraz po nim – wszyscy odpowiedzialni za projekt, bo Kaczyński zaprosił ich na dywanik. Na samym środku sali plenarnej. Zresztą, spójrzcie na główne zdjęcie do tego tekstu. On naprawdę się wściekł, co pokazaliśmy w osobnej galerii.
Ale po kolei: Kaczyński najpierw doprowadził do zarządzenia przerwy w w obradach Sejmu, a następnie wszedł na ławy rządowe i zrugał wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego. Nietęgą minę miał też sam szef MS Zbigniew Ziobro. Interwencja prezesa trwała kilka minut, po czym okazało się, iż absurdalne zmiany działające na korzyść oprawców zwierząt znikają z porządku obrad.
W tym kontekście aż żal, że prezes nie korzysta z innych "uciech" życia.
Gdyby miał żonę
Prezes jest kawalerem. Od razu uściślijmy – nic nam do tego, jego ścieżka życiowa to jego wybór. Ale gdyby miał żonę, jego stosunek choćby do aborcji być może byłby inny. Polki z dumą podkreślają, że czarny protest to w zasadzie jedyna sytuacja w ciągu ostatnich już prawie dwóch lat, kiedy Prawo i Sprawiedliwość ugięło się i zrezygnowało z wprowadzania zmian – w tym wypadku zaostrzających prawo antyaborcyjne. Być może jednak wynika to z tego, że prezes jest znany z szarmanckiego stosunku do kobiet.
Niemniej jednak gdyby miał żonę, osobę bliską na co dzień, być może do całego zamieszania nie doszłoby w ogóle. Ktoś wytłumaczyłby mu na dzień dobry, że proponowane zmiany zbyt głęboko wkraczają w sferę, o której powinny decydować kobiety same, a nie politycy. Najczęściej zresztą mężczyźni.
Gdyby miał dzieci
W piątek zakończenie roku szkolnego. Dzieciaki mają dwa miesiące laby, a minister Zalewska, żeby uniknąć gwizdów, pojechała uświetnić uroczystość kończącą rok szkolny aż do Piławy Górnej. W wielu innych miejscach prawdopodobnie nie uniknęłaby publicznego ośmieszenia, ponieważ wielu rodziców polskich dzieci jest wyjątkowo wrogo nastawionych do reformy. Świadczy o tym także referendum w tej sprawie. Zebrano przecież ponad 900 tysięcy podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie go.
Projekt oczywiście trafił do sejmowej zamrażarki. Prawo i Sprawiedliwość ma wymówkę, że nie został zignorowany (czyli odrzucony), ale z pewnością nie będzie przesadnie procedowany. Gdyby tylko prezes miał dzieci, rozumiałby, jakim stresem może dla nich być zmiana środowiska, zmiany w programie, wejście w nowy tryb nauczania. Grozi nam nawet stracone pokolenie.
Gdyby miał rodzinę
Wobec braku żony i dzieci najbliższą rodzinę dla Jarosława Kaczyńskiego przez całe życie stanowili jego brat Lech oraz mama Jadwiga. I jest bardzo wyraźna różnica między pierwszym rządem PiS a tym obecnym. Przed laty Kaczyński nawet przy rodzinnym stole mógł się przekonać, że ludzie mają różne poglądy i niekoniecznie się z nim muszą zgadzać. I taki był pierwszy rząd Prawa i Sprawiedliwości, zdecydowanie mniej radykalny, nawet pomimo egzotycznej koalicji z LPR i Samoobroną.
Teraz prezes PiS, zupełnie jak w "Uchu Prezesa", otacza się już wyłącznie ludźmi mu usłużnymi. Których jedynym celem jest zabieganie o jego względy. I tutaj nawet trudno się prezesowi dziwić, że tak się zradykalizował. W takim otoczeniu nietrudno dojść do wniosku, że ma się monopol na rację. Przecież niczym innym nie była właśnie czwartkowa "akcja z kotem" w Sejmie. Prezes powiedział swoje i nagle cały klub PiS zmienił zdanie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Dlatego prezes sądzi, że jego partia (czyt. on) ma prawo układać Polskę całkowicie według własnego planu. Stąd choćby rozmontowanie Trybunału Konstytucyjnego, stąd wojna przeciwko całemu sądownictwu, co w praktyce jest zniszczeniem zasady trójpodziału władzy.
Gdyby miał konto w banku
To akurat prastara plotka. O tym, że prezes Kaczyński niespecjalnie ufa bankowości, wiemy jeszcze z czasów jego rządu. To wtedy, ponad dekadę temu, okazało się, że szef Prawa i Sprawiedliwości nie ma ani konta w banku, ani tym bardziej karty płatniczej.
I chociaż w 2009 roku "Super Express" twierdził, że Kaczyński nadrobił zaległości w tej sprawie, bardzo istotne są lata poprzednie. Mają one bowiem znaczący wpływ również na naszą współczesność. Przy okazji prac komisji ds. Amber Gold poseł PO Krzysztof Brejza przypomniał, że w 2006 roku Prawo i Sprawiedliwość odrzuciło poprawkę, która rozciągała nadzór KNF nad parabankami. Być może chodziło o pieniądze, bo związki partii ze SKOK-ami Grzegorza Biereckiego (w końcu senatora PiS) są omawiane od lat. Ale być może Kaczyński, skoro preferował trzymanie pieniędzy w skarpecie, sprawie nie poświęcił wystarczająco dużo uwagi.
Efekty? Właśnie afera związana z Amber Gold. Gdyby KNF nadzorowała firmę, Polacy nie straciliby tak łatwo swoich pieniędzy. Tak samo dzisiaj nie tracili by ich w kolejnych upadających SKOK-ach.
Gdyby miał prawo jazdy
Kaczyński w niebyciu premierem dostrzega przede wszystkim jedną zaletę. Jak pisał "Newsweek", prezes PiS w podróży uwielbia obserwować Polskę. Z fotela pasażera po prawej kierowcy widać ją znacznie lepiej, niż z tylnej kanapy – bo tam musiał jeździć jako premier wiele lat temu.
Prezes oczywiście nigdy nie prowadzi, bo nie umie. A gdyby umiał, być może widziałby, jaką stanowi to mękę. Po zmianie rządów program budowy dróg znacząco wyhamował. Powstają głównie te inwestycje, które zostały zaplanowane jeszcze za rządu PO-PSL. I nawet jeśli przygotowany przez tamten rząd Program Budowy Dróg Krajowych był zbyt rozbuchany, PiS nie robi zbyt wiele, aby go zrealizować, zmodyfikować, czy w ogóle cokolwiek zaplanować.
Gdyby prezes miał prawo jazdy, być może chciałby czasem kupić auto. Co prawda raczej może pozwolić sobie na nowy samochód, ale być może nie pojawiałyby się tak absurdalne pomysły, jak te dotyczące zmiany akcyzy na auta używane. Głównie takie, które uderzyłyby w kieszeń przeciętnego Kowalskiego. Na szczęście na razie zmian nie ma. Jeszcze.
Gdyby miał normalne życie
Najgorsze na koniec. Pamiętacie, jak przed laty Kaczyński robił pozowane zakupy? Chciał pokazać, jak bliski jest spraw ludzkich, a wyszło co najmniej groteskowo. Doskonale wykorzystał to w trakcie debaty wyborczej w 2007 roku Donald Tusk, kiedy zadał swojemu rywalowi najprostsze pytania: o ceny produktów spożywczych. Kaczyński wówczas poległ na całej linii.
Ten brak wiedzy o świecie zewnętrznym dotyczy prezesa do dzisiaj. Kaczyński patrzy na świat przez pryzmat Nowogrodzkiej, przez informacje, które mu podrzucą podlegli. Dlatego z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy. Tak było choćby przy okazji leczniczej marihuany. Projekt w końcu został przepchnięty przez Sejm (w mocno wypaczonej formie), ale jeszcze niedawno jego wiedza na ten temat była skąpa. Ponad roku temu "Gazeta Wyborcza" opisywała, jak Kaczyński był zdziwiony, kiedy dowiedział się, że leki z konopi indyjskich nie są refundowane.
Albo jak z opóźnieniem zareagował na "ustawę wycinkową" Szyszki, kiedy zapowiedział zmiany w ustawie. Już po tym, jak każdy wyciął to, co chciał. Gdyby był bliżej codzienności, być może zaciągnąłby ręczny szybciej. Co nie zmienia faktu, że politycy PiS bardzo często wykorzystują jego niewiedzę.