Wiekowo wszyscy oscylują wokół 25 lat. Są świeżo po studiach, niektórzy je skończyli, inni jeszcze są w trakcie. Mieszkają w Polsce, w Warszawie. Jednak to, co ich łączy przede wszystkim, to prowadzenie własnej działalności gospodarczej. Jako że w tym roku mija ćwierć wieku od momentu, gdy w Polsce zaczęto realizować plan restrukturyzacji Leszka Balcerowicza, postanowiłem przepytać kilku młodych przedsiębiorców, jak odnajdują się w realiach wolnorynkowych.
Inżynier lotnictwa i kosmonautyki, świadczy outsourcing termowizyjny
- Założyłem firmę świadczącą usługi inżynierskie oraz przeprowadzającą badania termowizyjne dla lotnictwa, przemysłu i budownictwa – tłumaczy mi Tomek Szczepanik, 24-latek i właściciel TSLAB. Opowiedział mi o tym, jak przed kilkoma miesiącami rozpoczął działalność. – Kupiłem profesjonalną kamerę termowizyjną częściowo dzięki dotacji z Urzędu Pracy, a częściowo za własne oszczędności – tłumaczy. – Wartość kamery to ponad 40 tysięcy złotych – dodaje.
U Tomka sprawa była o tyle oczywista, że własną działalność od zawsze miał jego ojciec. Brat – od 2 lat.
Jako początkującego przedsiębiorcę, przez dwa lata Tomka będzie obejmował „preferencyjny ZUS”, wynoszący niecałe 500 złotych miesięcznie. Czy to wystarczająca zachęta, by ludzie zakładali swoje biznesy? – Mimo takiej stawki, dla mnie to jest i tak dużo, a za dwa lata... nawet nie chcę myśleć, co będzie. Rozumiem obowiązek płacenia składek na ubezpieczenie, ale nie w takich kwotach – tłumaczy przedsiębiorca.
Pytam o inkubatory biznesowe. – Inkubator? Coś słyszałem, ale w ogóle nie zagłębiałem się w ten temat. Dotacja z UP i jej zasady były dla mnie proste i przejrzyste – podkreśla. Teraz początkujący biznesmen prowadzi działania marketingowe, buduje wizerunek firmy i zdobywa pierwszych klientów.
Zaznacza, że część pieniędzy, które wydaje na ZUS, wolałby zainwestować w reklamę AdWords, pozycjonowanie strony WWW czy też paliwo do auta, by osobiście jeździć do klientów.
Prowadzenie firmy jest trudne, kłopotliwe, pewnie męczące. Po co to robić? – Budowanie własnej firmy, od podstaw, to frajda. Fajne też było pierwsze zlecenie na fakturę – podkreśla młody prezes. – Działalność mam od niecałych 4 miesięcy, każdego dnia kontaktując się z firmami czy wykorzystując nabyte wcześniej nawiązane znajomości, zdobywam doświadczenie i obycie w rozmowach – tłumaczy.
Prezes siłowni, właściciel firmy IT
Mikołaj Zdunek ma 24 lata i niedawno założył drugą w życiu firmę. Pierwsza, działająca w branży IT pod marką webconsulting24.pl, tworzy zespoły projektowe pod określony problem biznesowo-informatyczny.
Z kolei od kilku miesięcy na warszawskim Ursynowie funkcjonuje siłownia dla pań – Ladies Gym, której pomysłodawcą i szefem jest właśnie Mikołaj. Pytam o to, skąd pomysł na tak gwałtowne przebranżowienie. – Pasjonuje mnie tworzenie wartości dla klientów, niezależnie od branży. Chcę tworzyć usługi, które są w stanie faktycznie rozwiązać problemy, zaspokoić potrzeby, dlatego branża w której działam, nie ma większego znaczenia – przekonuje.
– Pomysł na Ladies Gym zrodził się z potrzeb rodziny: mamy, cioci, kuzynek oraz ich koleżanek oraz braku odpowiedzi rynku. Zebrałem więc zespół składający się z najlepszych ludzi z branży i postanowiliśmy stworzyć klub sportowy tylko dla kobiet – wyjaśnia.
Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w temacie siłowni, dlatego podpytuję o to, czym wymagania kobiet mogą się różnić od tych, jakie mają mężczyźni. – Są panie, które lubią ćwiczyć w kobiecym gronie i integrować się, takie, które nie mają czasu na regularne zajęcia, a u nas trening obwodowy trwa raptem 30 minut. Nie bez znaczenia jest także fakt, że koszt trenera personalnego waha się od 80 do 300 złotych za godzinę – u nas klubowiczki ćwiczą pod opieką trenerek bez dodatkowych opłat, zaś koncepcja żywieniowa, by trzymać odpowiednią dietę, jest przyjazna i łatwa do wdrożenia – podkreśla 24-latek.
Ciekawi mnie także, jak z perspektywy młodego, ale doświadczonego już przedsiębiorcy, wygląda nieustannie poruszany problem poziomu edukacji w Polsce i związanych z tym szans na rozwój zawodowy. – Sam skończyłem studia inżynierskie na wydziale zarządzania informacją ze specjalizacją zarządzanie projektami na Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych (teraz jest to już akademia) - wyjaśnia.
Jego zdaniem, na studiach można nabyć także umiejętności miękkie, takie jak efektywna współpraca, rozwiązywania problemów czy kompetencje z zakresu przywództwa.
– Wydaje mi się, że problem nie leży do końca w uczelniach, a w tym, że ludzie nie wiedzą jak studiować. Trzeba próbować różnych rzeczy na własną rękę; staży, praktyk. Nie możesz "przebimbać" całych studiów i potem wkurzać się, że masz magistra i nie możesz znaleźć pracy. Na szczęście, myślenie, że zrobisz tytuł i należy ci się praca, jest coraz mniej popularne. Takie nastawienie prowadzi do zawodowej tragedii – nawet jeśli ukończyłeś Harvard – podkreśla.
Studiuje na ASP, współtworzy firmę produkującą tuby
- Wzrastałam w pasji do sztuki i moim celem było jej studiowanie. Produkcja opakowań, jej techniczne aspekty, zupełnie nie wzbudzały we mnie emocji i trudno było mi się do tego przystosować. Mimo wszystko, gdy pojawiła się możliwość studiowania za granicą, nie zdecydowałam się, bo czułam, że moje miejsce jest tutaj – odpowiada Zosia Jakubowska, gdy pytam o to, co studentka ostatnich lat ASP ma wspólnego z firmą produkującą cylindryczne opakowania.
Przedsiębiorstwo założył ojciec Zosi, Krzysztof, zresztą do dziś jego nazwisko figuruje w pełnej nazwie firmy.
– Właścicielem firmy stałam się w wieku 11 lat, jako jedyny spadkobierca po śmierci taty. Co oczywiste, w moim imieniu rolę prezesa przejęła wtedy moja mama. Borykała się wówczas z trudnymi decyzjami związanymi z dalszymi losami Tub. Ostatecznie postanowiła prowadzić firmę do momentu, w którym osiągnę pełnoletność lub stwierdzę, że jestem gotowa do zaangażowania się – wyjaśnia.
- Mamy wspaniały team pracowników, zarówno biurowych jak i produkcyjnych, którzy są z nami od lat, a niektórzy pamiętają jeszcze mojego tatę. Moim cichym marzeniem jest, aby kiedyś otworzyć przy Tubach małe biuro projektowe zajmujące się designem, między innymi etykiet – opowiada Zosia.
Jak dodaje, praca w roli designera byłaby idealnym połączeniem wykształcenia, które zdobyła na studiach, z tym, co stworzył jej ojciec.
Podpytuję, czy, mimo wszystko, nie marzyła o tym, żeby samemu obrać swoją ścieżkę albo po prostu pracować dla kogoś. – To chyba nie jest kwestia tego, co bym wolała. Staram się rozwijać najlepiej jak się da w takim układzie, w jakim jestem. Oczywiście nie twierdzę, że należy wyzbyć się marzeń. Czasem przeglądam ogłoszenia o pracę w rozwijających się, kreatywnych instytucjach czy przedsiębiorstwach i myślę o tym, że fajnie byłoby tam pracować, poznać nowych ludzi z którymi dzielę zainteresowania. Ja jednak zamierzam zrealizować się w tubach – zarzeka się.
Studentka SGH, mama, właścicielka studia fotograficznego
O tym, że zostanę mamą, dowiedziałam się po wykładzie z ekonometrii. Miałam wtedy 21 lat i problemy charakterystyczne dla swojego wieku – pisała na blogu swojej firmy Ewa Przedpełska w maju zeszłego roku. Dziś ma 24 lata, licencjat z Finansów i Rachunkowości, 2-letniego syna Tymka, do tego dzienne studia magisterskie oraz „mobilne studio trochę innej fotografii rodzinnej” – Fąfel.
– Działałam intensywnie w magazynie studenckim „Magiel” i na co dzień zajmowałam się przede wszystkim fotografią i grafiką. Na trzecim roku studiów dowiedziałam się, że zostanę mamą i moje życie stanęło na głowie, a właściwie – na brzuchu. I mimo, że otaczała mnie cała masa wspaniałych ludzi, na czele z moim mężem, to w pewnym momencie stałam się okropnie samotna. Miałam 21 lat – nie muszę chyba tłumaczyć, że korytarze SGH-u raczej nie są wypełnione dziewczynami z brzuchem – podkreśla z uśmiechem.
Ciekawi mnie określenie „trochę inna fotografia rodzinna”. - Trochę inna, bo nie wkładam dzieci do wiaderek i nie przebieram ich za kaczki. Za to zaglądam tam, gdzie chrapią 5-dniowe maluchy i robię rodzinne zdjęcia na tej samej kanapie, która musiała znieść pierwsze próby malowania farbami (tudzież podwieczorkiem) – podkreśla.
Ewa zaznacza, że jak każdego przedsiębiorcę, spotkało ją zderzenie z nie zawsze miłą rzeczywistością. – Zrozumiałam, że spotkania z rodzicami to może 5 procent czasu, który wiąże się z prowadzeniem swojej firmy. Maile, telefony, bycie social media ninją, SEO, content marketing, PR, blog, podatki, AdWords, godziny spędzone na postprodukcji i przede wszystkim sama rozmowa i podnoszenie aparatu we właściwym momencie. Studia w SGH na pewno sprawiły, że nie było to dla mnie wszystko zupełnie czarną magią, ale każdy przedsiębiorca musi uczyć się, działać i rozwijać na własną rękę – wyjaśnia.
Jak dodaje, za firmę wzięła się na bardzo dobrym etapie swojego życia, kiedy w końcu utwierdziła się w przekonaniu, że to wszystko, co notuje na wykładzie lub czego słucha w tle, gdy sprząta zabawki, może wprowadzić w życie przy kolejnym pomyśle. – Teraz współpracuję ze świetnymi polskimi markami i opracowuję prototyp produktu do mojego nowego projektu – zdradza w rozmowie.
Roczniku 90., gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy?
Zarówno zdaniem Ewy, jak i Zosi, pokolenie dzisiejszych 24-, 25-latków żyje w kompletnie innej rzeczywistości niż ich rodzice czy dziadkowie. Są nazywani Generacją Y, którą często określa się jako "roszczeniową". Zdaniem krytyków, młodzi ludzie oczekują zbyt wiele, oferując zbyt mało.
– To chyba kwestia perspektywy. Nie pamiętamy PRL-u, za to żyjemy w globalnej wiosce. Internet i nowe technologie nie są nam obce. Naszym światem jest wolny rynek. Według mnie, musimy od nowa kreować schematy postępowania, przystosowane do czasów w których przyszło nam żyć – twierdzi Zosia. Ewa dodaje, że jako przedsiębiorca, niczego nie wymaga od państwa.
– Nie liczę na emeryturę, niższe podatki na mydło i powidło i nie widzę sensu w pompowaniu dużej części skromnych zasobów naszego państwa w kompletnie nierentowne branże. Myślę, że to, czego nasz kraj potrzebuje, to więcej zaradności – jest mnóstwo utalentowanych ludzi, którzy nie potrafią tego wykorzystać, a państwo dosyć nieudolnie ich w tym wspiera. Jasne, mogę sobie ponarzekać na papierologię, ale wydaje mi się, że marudzenie jest mało produktywne – wyjaśnia.
Z kolei Mikołaj dodaje, że choć z prawem i przepisami mogłoby być lepiej, to na co dzień trzeba odłożyć te rzeczy na bok i skupić się na swoim biznesie. – Bo inaczej zwariujesz. Bardziej denerwuje mnie opluwanie własnego państwa i narzekanie na wszystko przez krajowych przedsiębiorców, którzy jeżdżą autami za 200 tysięcy, mieszkają w pięknych domach i mogą sobie pozwolić 3 razy do roku na egzotyczną podróż. Super, że im się układa, ale to właśnie warunki w naszym kraju umożliwiły im takie życie – dodaje.
– Kocham nasz kraj – w całym tym swoim bałaganie jest piękny i żywy – to nie znaczy jednak, że powinniśmy ograniczać się do lokalnych biznesów, dziś jest czas na to żeby myśleć globalnie. Warto jednak przekonać się do myśli, że "made in Warsaw" brzmi dumnie – mówi Ewa. I dorzuca: – Myślę, że Polska robi się naprawdę fajnym zagłębiem dla biznesu i tak jak historycznie nasze położenie na mapie świata raczej dawało nam w kość, tak teraz może być postrzegane jako wielka szansa.
Partnerem tekstów "25 lat rewolucji gospodarczej" jest PKN ORLEN.
Zobacz także artykuły z cyklu "25 lat rewolucji gospodarczej"
Czasami, kiedy jestem na spotkaniu z dyrektorem dużej firmy, której chcę zaoferować swoje usługi, z racji wieku nie zawsze jestem traktowany poważnie.
Mikołaj Zdunek, właściciel firmy IT i siłowni Ladies Gym
Pomijając zawody typu lekarz czy prawnik to myślę, że studia dają ci jedynie szanse liźnięcia różnych obszarów konkretnej branży. To, czy będziesz w tym dobry, a co za tym idzie – będziesz na tym zarabiać – to już zależy tylko i wyłącznie od ciebie, od tego, jak bardzo zgłębisz dany temat na własną rękę.
Zosia Jakubowska, współwłaścicielka firmy Tuby K. Jakubowski Sp. z o.o.
Na początku podchodziłam do tego bardzo ostrożnie, z dużą dozą niepewności, była to dla mnie zupełnie obca rzeczywistość. Uczyłam się poprzez obserwację, rozmowy. Spędziłam również trochę czasu na hali produkcyjnej, obsługując zamykanie tub czy pakując je na palety. To chyba właśnie wtedy najwięcej zrozumiałam i zaakceptowałam. Wciąż szukam dla siebie miejsca, codziennie się czegoś uczę.
Ewa Przedpełska, właścicielka studia fotograficznego Fąfel
Zaczęłam więc myśleć (wbrew pozorom hormony nie zabijają tej umiejętności) praktycznie: muszę zacząć zarabiać, ale nie mogę iść do pracy 9-17, chcę być przy moim synku i skończyć studia, a z drugiej strony strasznie chciałam spotykać ludzi, którzy też nie widzią nic złego w tym, że rozmawia się ze swoim brzuchem. I tak powstał Fąfel.