Małe ośrodki miejskie w okresie PRL kojarzyły się głównie ze wsią, a jak ze wsią, to i z rolnictwem. Choć konsekwencje wprowadzenia planu Balcerowicza były szczególnie odczuwalne na prowincji, dziś małe miasteczka to miejsce działania setek tysięcy niewielkich i średnich przedsiębiorstw. Jednym z nich jest Opalenica. Z czym Polakom kojarzy się ta nazwa? Prawdopodobnie z niczym. A powinna.
Między Moskwą a Berlinem
O dziesięciotysięcznym mieście zrobiło się głośno przy okazji Euro 2012, gdy narodowa reprezentacja Portugalii wybrała je na swoją bazę. Fani jednośladów mogliby jeszcze łączyć nazwę miejscowości z miejscem produkcji pierwszego polskiego motocykla „Lech” (lata 1929-1932). Poza tym kilka zabytkowych kościołów i dworków oraz rozcinająca miasto w połowie nić magistrali kolejowej Berlin-Warszawa-Moskwa.
Rodzina szklarzy
Opalenica, położona niecałe 40 kilometrów na zachód od Poznania, to ciche i spokojne miejsce, otoczone wsiami, lasami i polami. Takich niewielkich ośrodków są w Polsce tysiące. Dzięki unijnym dotacjom z programu regionalnego Narodowej Strategii Spójności rozwijają swoją infrastrukturę i dokonują drobnych inwestycji, dzięki którym życie bywa prostsze. Jednak tym, co świadczy o dobrobycie okolicy, są małe i średnie przedsiębiorstwa – krwiobieg organizmu, jakim jest gospodarka.
Przedsiębiorstwo mieści się na podwórku domu, w którym mieszkają rodzice.
Oprócz jego i ojca, w firmie zatrudnionych jest na stałe trzech pracowników, a robota pali się w rękach. – Nasz główny obszar działania obejmuje tereny w promieniu 150 kilometrów, zarówno w stronę Poznania, jak i Zielonej Góry – wyjaśnia szklarz. Choć zawodu uczył się już jako nastolatek, dopiero teraz formalnie potwierdził swój udział w kształtowaniu firmy – chodziło o uzyskanie dotacji.
– Za temat wziąłem się dwa lata przed otrzymaniem pieniędzy. Ta mordęga formalno-prawna zakończyła się przyznaniem 30 tysięcy złotych z Unii i pozwoliła kupić specjalną maszynę – szlifierkę do szkła – wyjaśnia. Poza nim, fundusze dostało jeszcze 9 osób w powiecie nowotomyskim.
Ale Michał nigdy więcej na dotację się nie zdecyduje. Jak twierdzi, tym razem wolałby wziąć kredyt w podobnej kwocie, niż tracić czas na załatwianie formalności. – To były godziny w urzędach i na dojazdach, które, po zsumowaniu, kosztowały mnie kilku klientów. Faktyczna wielkość dotacji jest więc nieco niższa, niż ta nominalna – wyjaśnia. Koniec końców przyznaje jednak, że pieniądze pozwoliły zwiększyć możliwości produkcyjne zakładu, co stało się istotną przewagą nad konkurencją. – Zdarza się, że okoliczni szklarze przyjeżdżają do nas, bo po prostu brakuje im maszyn – podkreśla Michał.
O czym marzysz?
Możliwości, jakie daje Unia Europejska – mimo uciążliwej biurokracji – potwierdza Łukasz Lefanowicz, prezes Gerda Broker. – Przedsiębiorcy z małych miejscowości, choć z dala od finansowych centrów, choćby tych wojewódzkich, wcale nie stoją na straconej pozycji w poszukiwaniu pieniędzy na założenie, prowadzenie i rozwój firm. Wsparciem dla nich mogą być programy krajowe, z których pieniądze przeznaczone mogą być właśnie na rozwój przedsiębiorczości w małych miejscowościach – wyjaśnia ekspert.
Pytam Michała, jak wyobraża sobie rozwój firmy.
A konkurencja? – Żadna. Paradoksalnie, w naszym przypadku działalność w niewielkiej miejscowości jest dużym atutem – jeśli ktoś potrzebuje szyby, odezwie się do nas, bo mamy wielką sieć znajomości. Większość szklarzy w okolicy nie ma zaplecza maszynowego; my mamy aż cztery maszyny – mówi z dumą Michał. Na razie jednak, nie mogą konkurować ze średnimi czy dużymi firmami, bo mają ograniczone moce przerobowe. Obsługują głównie klienta indywidualnego, choć zdarzają się też przedsiębiorstwa i instytucje. – Dwa lata temu wymienialiśmy okna w okolicznym kościele. Gruba fucha – zaznacza.
– Chociaż biznes w wykonaniu ojca opierał się głównie na polecaniu i reklamie szeptanej, w najbliższych latach planuję zainwestować w marketing z prawdziwego zdarzenia. To, że mamy pozycję lidera w okolicy nie zwalnia nas z obowiązku ciągłego rozwoju – trzeba myśleć globalnie – opowiada Michał. I dodaje: - To już zaczyna się dziać. Obecnie wykonujemy zlecenia dla potężnej holenderskiej firmy. Jak na nas trafili? Nie wiem, ale działa!
Rób biznes. Byle szybko!
Rozmawiamy też o duchu przedsiębiorczości w Opalenicy. Jak wyjaśnia Michał, w ścisłym gronie znajomych sukcesy działają mobilizująco na wszystkich. Okazuje się, że w małym mieście można mieszkać, bo ceni się spokój i specyficzny klimat, ale gdy przychodzi do biznesu, możliwości są nieograniczone. – Mam 24 lata i prowadzę co najmniej 6. firmę z rzędu – wita mnie od progu Leszek. – Co najmniej? – pytam. – Tak, tyle pamiętam. Zdarzało się, że firmy wytrzymywały 7 dni – wyjaśnia mój rozmówca.
– Jest pomysł, odpalamy, testujemy – nie działa, wymyślamy coś nowego. Nie znoszę przestoju – podkreśla. Obecnie na powierzchni utrzymują się trzy dochodowe przedsięwzięcia – sprzedaż prywatnej opieki medycznej, telemarketing i montaż fasad okiennych. Pierwsza firma, oferująca sprzedaż bezpośrednią, powstała w 2009 roku. Tuż po tym, jak Leszek zdał maturę.
Zresztą, ta branża była dosyć mocna w Opalenicy – w okolicy swojego czasu działały cztery duże podmioty. Największy z nich, Remes, który dziś prowadzi luksusowy hotel i SPA będące w 2012 roku bazą dla reprezentacji Portugalii, przez dwa lata zasilał gminną kasę podatkiem dochodowym na poziomie 8-9 milionów miesięcznie.
– Ile osób zatrudniałeś? – pytam Leszka. – W szczytowym momencie miałem 20 telemarketerek, całe piętro w budynku opuszczonym przez Pocztę Polską. To jednak nie wypaliło, została opieka medyczna i montaż okien w Anglii. Jeśli to wypali, będą większe pieniądze na rozruszanie branży medycznej – planuje przedsiębiorca.
Im dłużej rozmawiamy, tym mam większe przekonanie, że robić biznes na prowincji jest wręcz łatwiej, niż w dużych miastach. – Nie jest łatwiej, nie o to chodzi. Problem polega na tym, że masz tylko dwie możliwości – albo zatrudniasz się u kogoś za marne pieniądze, albo próbujesz działać sam – wyjaśnia Leszek. Jak tłumaczy, sam nigdy nie pracował na etacie, a pomysły na biznesy miał najróżniejsze.
Nigdy nie miał też styczności z branżą ubezpieczeniową, ale nie przeszkadzało mu to w tworzeniu produktów opieki medycznej. Co prawda, lekarzem jest mama, która pomagała dopasować do siebie poszczególne elementy układanki, ale konstruowanie pakietów wynikało z obserwacji konkurencji i trendów na rynku.
– Jest jednak bariera finansowa mieszkańców niewielkiego miasta. Ale nie mam zamiaru teraz ograniczać do tego obszaru. Sprzedaję już na całą Polskę – chwali się z przekorą.
Działalność gospodarcza? Lecą wióry
– Potem sprzedawałem produkty inwestycyjne dla banków, pracowałem dla telefonii, między innymi dla Orange. Nigdy nie brałem kredytów. Owszem, bywało, że finansowo szło mi gorzej niż niejednemu na etacie, ale zawsze byłem wolny. Zresztą dlatego otwieram firmę w Anglii – interesują mnie dużo większe pieniądze i totalna niezależność - podkreśla.
– Co zabawne, z branżą okienniczą nie miałem w ogóle do czynienia. Mieliśmy kontakt do firmy architektonicznej w Anglii, która szukała kogoś, z kim mogłaby stworzyć holding, by obsłużyć kolejnych klientów. Odezwaliśmy się i ruszyło – wystarczyło tylko założyć działalność na Wyspach. Pod koniec miesiąca wybieram się tam i pewnie zostanę na trochę – opowiada Leszek.
Jeszcze w kwietniu organizuje konferencję w Iławie, gdzie odbędzie się prezentacja spółki – przyjedzie na nią czołówka polskich firm z segmentu okiennego z Aluplastem i Oknoplastem na czele. Odbędą się szkolenia i bankiet, ale młody przedsiębiorca traktuje to przede wszystkim jako możliwość zawarcia kontaktów z ważnymi prezesami.
Pytam Łukasza Lefanowicza, prezesa Gerda Broker o to, jakie realne możliwości, poza dotacjami z Unii, mają firmy z małych miejscowości. – Ciekawym rozwiązaniem dla nieco większych podmiotów może być... emisja obligacji. Ponownie mała miejscowość staje się atutem – tu, gdzie wszyscy się znają, łatwiej ocenić wiarygodność przedsiębiorcy, a lokalne, sąsiedzkie czy rodzinne związki ułatwiają kontakty. W dużych ośrodkach kontrahenci, przedsiębiorcy i inwestorzy opierają się bardziej na formalnych związkach i wymogach, a nie na – naturalnym przecież w biznesie – zaufaniu, solidności, czyli wartościach częściej spotykanych w małych miejscowościach.
Mój ojciec chciał latać
Czy o powodzeniu biznesu mogą zaważyć tradycje przedsiębiorczości? – Moja mama jest lekarzem, a ojciec mechanikiem samochodowym. Któregoś dnia wymyślił, że będzie latał helikopterem. Kupił maszynę i zaczął się uczyć latać, wkrótce zrobił uprawnienia. Dziś potrafi rozkręcić maszynę do ostatniej śrubki, złożyć z powrotem i do tego przekazać tę wiedzę innym - odpowiada Leszek.
Jak twierdzi, choć nikt wcześniej biznesu w rodzinie nie prowadził, cechą, którą ma wspólną z ojcem jest na pewno upór. – I co się teraz z tymi helikopterami dzieje? – pytam. – Ma już małą flotę złożoną z trzech maszyn. W naszym przypadku pukanie się w głowę i powtarzanie: "nie uda ci się" działa jak płachta na byka – podkreśla biznesmen.
Partnerem tekstów "25 lat rewolucji gospodarczej" jest PKN ORLEN
Zobacz także artykuły z cyklu "25 lat rewolucji gospodarczej"
Jestem czwartym pokoleniem, które prowadzi rodzinną firmę. Ojciec miał tyle lat, ile ja teraz, kiedy przejął ją od dziadka w 1991 roku. W zeszłym roku założyłem działalność i już oficjalnie jestem współwłaścicielem.
Michał, właściciel zakładu szklarskiego
Będziemy wielcy. Na razie zakład ciągle jest na terenie posesji rodziców, ale moim celem krótkoterminowym jest wybudowanie firmy gdzieś indziej, całkowicie od podstaw, w przemyślany z góry sposób. To, o czym marzę jednak najbardziej, to otwarcie hartowni szkła. Na to jednak potrzebuję ok. 4-5 milionów, więc jeszcze trochę.
Leszek, 24-letni właściciel kilku firm
W wieku 21 lat upadł mój pierwszy biznes i byłem 200 tysięcy złotych na minusie. Nie jest łatwo się podnosić po czymś takim, zwłaszcza, kiedy w początkowej fazie firmy szło mi świetnie – jeździłem nowym mercedesem SL-em i naprawdę nie liczyłem się z pieniędzmi. Trzeba było jednak odrobić te 200 tysięcy, więc założyłem kolejną firmę – pośrednictwo finansowe. Złamanej złotówki nie zainwestowałem – a zadziałało.