"Ludzie, ratujcie się kto może, biorą do armii!" – w grudniu istną bombą były doniesienia o mobilizacji w Wojsku Polskim. Mowa o przeszkoleniu 200 tysięcy Polaków, w tym około trzech tysięcy osób bez żadnego doświadczenia. Postanowiłem więc zostać jedynym Polakiem, który sam zaoferuje się do pójścia w kamasze i... pocałowałem klamkę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Tutaj głównie skupiamy się na osobach, które odbyły służbę wojskową, mają przysięgę wojskową i mają nadany przydział mobilizacyjny w konkretnej jednostce wojskowej – mówił płk Mirosław Bryś, uspokajając spanikowane społeczeństwo.
Przewidziano jednak około trzech tysięcy szkoleń dla osób, które nie mają żadnego doświadczenia z wojskiem, poza otrzymaniem samej kategorii po 18. roku życia.
– Zostanie im przedstawiona propozycja odbycia ćwiczenia rezerwy. Osoba, która się zdecyduje, będzie kierowana na ćwiczenie. Będzie ono trwało dwa dni. Co do zasady, będziemy chcieli, żeby to ćwiczenie było realizowane w weekendy – wyjaśnił.
Ma ono dotyczyć przede wszystkim lekarzy, pielęgniarek i prawników.
Ale lęk ze strony mężczyzn nie dotyczył trzymania broni, nauki opatrywania ran, czy poruszania się w terenie objętym walkami. Większość bała się jednego – kultury męskiej szatni.
Co nie rozmawiałem o tym z kolegami (a rozmawiała też Helena Łygas), to zawsze padał ten jeden żart: Butowanie za krzywo pościelone łóżko? Mycie kibla językiem? Gwałt pod prysznicem?
A w zasadzie nie żart, a nerwowy uśmieszek i ironia, za którą krył się lęk. I właśnie te obawy były moją główną motywacją, żeby spróbować na własne oczy przekonać się, jak to jest z tym szkoleniem w wojsku.
Nie cierpię takiego panikowania, nie znoszę bezpodstawnego nakręcania się i kompletnie irracjonalnego zachowania. Mamy XXI wiek i wojsko już tak nie wygląda (jeśli kiedykolwiek tak wyglądało). Szkoda tylko, że nie mogłem opisać wam tego z perspektywy osoby, która zobaczyła to na własne oczy.
Chciałem przejść szkolenie w wojsku, ale pocałowałem klamkę
Jestem zadaniowy, więc bez większego namysłu od razu zabieram się do zadzwonienia do mojego oddziału WCR. Zrobiłem to chwilę po Mariannie Schreiber. Skoro ona miała odwagę, to ja też dam radę.
Dzwonię i... cisza. Nikt nie odbiera telefonu. Dzwonię kolejny raz i nic. Dzwonię znów i... dalej nic. Wysyłam maila z pytaniem o możliwość odbycia takich szkoleń. Odpowiedzi nie dostałem. W końcu udało mi się dodzwonić, jednak okazało się, że nie pod ten numer. Otrzymuję odpowiedni kontakt i wciąż nic.
Tak oto mija pierwszy, drugi, trzeci dzień. Ot, Polska w pigułce. Nic tu nie działa. W końcu udaje mi się dodzwonić. Przywołuję słowa płk. Brysia o szkoleniach weekendowych i pytam o możliwość dobrowolnego zgłoszenia się na takie przeszkolenie.
Zdziwienie po drugiej strony słuchawki wprawiło mnie w osłupienie. Okazuje się, że takich szkoleń nie ma. Dopytuję, jak to możliwe, skoro mają być organizowane dla trzech tysięcy osób i mówił o nich sam szef WCR?
Słyszę, że mogę się zgłosić na 28-dniowe ćwiczenia. To kolejne zaskoczenie, bo wszędzie w mediach huczą o weekendzie lub 16 dniach. Sama Schreiber wyszła z umówionymi 16-dniowymi ćwiczeniami.
Nic się tu kupy nie trzyma. Kończymy rozmowę, a chwilę później oddzwania do mnie jedna z instruktorek. Jak zrozumiałem, była to osoba z bliżej nieokreślonej "góry". Tłumaczy mi, że po nowym roku w ferie będzie możliwość odbycia takich ćwiczeń. Muszę jedynie poczekać na aktualizację komunikatów i oficjalne ogłoszenie sprawy.
Nowy rok, stara Polska. Jak zawsze nic tu nie działa
Odczekuję kilka tygodni, a w połowie stycznia zaczynam przeglądać oficjalne strony MON, Wojska Polskiego i WOT. Wszędzie ćwiczenia trwają po 16 dni. Szkolenie można przejść na raz lub w podziale na dwa bloki po osiem dni.
W końcu znajduję komunikat o ćwiczeniach weekendowych prowadzonych przez WOT. Szkoda tylko, że trwają nie jeden, a 8 weekendów po 12 godzin. I absolutnie nie mówię, że to źle, wręcz przeciwnie. Super, że oferta staje się coraz bardziej elastyczna – tylko to nie jest oferta, z której ja (i większość zapracowanych Polaków) mogę skorzystać.
Wszystko kończy się złożeniem przysięgi wojskowej, która dla wielu jest nie do przejścia. Nie grozi wcieleniem do wojska, ale w razie "w" możemy się spodziewać natychmiastowego wezwania.
W końcu docieram do zeszłorocznego komunikatu MON pt. "Trenuj z wojskiem". Jednodniowe przeszkolenie dla wszystkich. Myślę sobie – Boże, wreszcie! Przeglądam komunikat i ogarniam, że... wszystko działo w październiku i listopadzie 2022 roku.
Kolejne rozczarowanie – to nie było tak, że przez półtora miesiąca non-stop trenowano Polaków w całym kraju. W 8 terminach w soboty prowadzono jednodniowe ćwiczenia. I to w maksymalnie czterech miejscowościach. 8 października Poznań, Zamość, Sieradz, Wrocław, a 15 października Warszawa, Morąg, Hrubieszów, Toruń i tak dalej.
Błaszczak potrafi pozować na tle czołgów, ale ogarnąć ćwiczeń już nie?
Okej, ja mogę cierpliwie poczekać na kolejną edycję, zgłosić się i nabyć nowe umiejętności. Ale za granicą mamy wojnę, mówi się o nadchodzącej ofensywnie i zaostrzeniu działań. I nie zamierzam straszyć III wojną światową czy napadem na Polskę. Ale dlaczego na wszelki wypadek nie mogę się wyszkolić? Dla świętego spokoju.
Weźmy przykład tragedii w Przewodowie. Pocisk trafia w ciągnik na polu. Zginęły dwie osoby. "Ku**a, aż mnie telepie", "W domu garnki wyrzuciło z półek" – mówili Darii Różańskiej mieszkańcy. Z niektórych mieszkań wylatują szyby, innym odpada tynk czy sypie się sufit. Dlaczego ci mieszkańcy nie mieli możliwości, żeby nauczyć się tego, jak reagować na takie wypadki?
Oczywiście – mogłem napisać maila ze skrzynki służbowej i poprosić o wpuszczenie mnie na poligon, żeby się sprawdzić, a następnie opisać wrażenia. Inni dziennikarze też tak robili, a masę materiałów możecie znaleźć w sieci.
Ale ja chciałem opisać moje doświadczenia nie jako dziennikarz, przy którym żołnierze próbują unikać jakichkolwiek wpadek. Chciałem pokazać te ćwiczenia z perspektywy młodego faceta-cywila, który wchodzi do tego zamkniętego świata, mierzy się ze swoimi słabościami i pokazuje, jak to wszystko wygląda od kuchni.
Abstrahując od tych wszystkich formalności – jestem może jedynym (zaraz po Schreiber) Polakiem, który w dobie paniki i niepokoju wokół poboru, chciał skorzystać z oferty mojego kraju, żeby przygotować się na wypadek wojny. I nie wyszło.
Nie, nie chodziło mi o to, że chcę walczyć za kraj. Nie chcę. Ale chciałbym wiedzieć, jak obsłużyć broń, jak opatrzyć ranę, co robić, jeśli w trakcie ucieczki przed wojną rakieta uderzy w ulicę? Uciekać, zostać w samochodzie, wysiąść, biec do lasu, szukać schronu, ratować ludzi?
Chodzi o podstawy podstaw, które powinien znać każdy z nas. Może nie ma takich możliwości kadrowych. Dlaczego więc nie zorganizować wielkiej kampanii informacyjnej, która tłumaczyłaby takie kwestie. Grafiki, nagrania, filmiki, konferencje... Chętniej obejrzałbym to niż Mariusza Błaszczaka pozującego na tle czołgów.
Rozmawiałem o tym również z generałem Waldemarem Skrzypczakiem w kontekście organizacji przysposobienia obronnego w szkołach, polegającego na nauczaniu dzieci obsługi broni.
– Polityków jakiś obłęd ogarnął. Kreują atmosferę, że w każdym domu ma być karabin. Ukraińcy wyedukowali przez ostatnie dwa lata społeczeństwo, ale pod kątem obrony cywilnej. Oni nie wszyscy potrafią strzelać, bo nie muszą, ale potrafią się ratować – zauważył.
No właśnie, jak to jest, że w Ukrainie takie przećwiczenie ludności było możliwe, a u nas kończy się to wielkim zamieszaniem informacyjnym, wiszeniem na słuchawce WCR i wielogodzinnym przeszukiwaniem internetu?
Dlaczego nie ma wielkiej akcji promującej takie przeszkolenie dla zwykłych ludzi? Dla ludzi, którzy tak jak ja, nie mogą sobie pozwolić na 16-dniowy urlop czy zrezygnowanie z dwóch dni wolnego, żeby w każdy weekend przez 8 tygodni po 12 godzin siedzieć na poligonie?
No właśnie. Mariusz Błaszczak chwali się organizowaniem strzelnicy w każdym powiecie. Od początku wojny te były dosłownie oblegane. W sieci znalazłem masę ofert szkoleń wojskowych czy survivalowych, organizowanych przez ekspertów z sektora prywatnego.
Ale dlaczego ja mam płacić za coś, co powinno zagwarantować mi państwo? I żeby było jasne – ja nie uderzam w wojsko, czy w wojskowych. To nie ich wina, że to działa tak, jak działa. To tak samo nie wina WCR, że rząd wypalił z dziwnym pomysłem, płk Bryś musiał się tłumaczyć, a ostatecznie powstało jedno wielkie zamieszanie.
Ci ludzie wykonują bardzo ciężką i wymagającą pracę, a w razie wojny będą bronić nas własną piersią. A co najważniejsze, na tych wojskowych leży wielka odpowiedzialność za młode osoby, które korzystają z dwutygodniowych szkoleń organizowanych w wakacje i ferie.
Wielu może nie wiedzieć, ale teraz podczas takich wyjazdów można skorzystać nawet ze wsparcia psychologa. Ja tu mówię o politykach, osobach sprawujących władzę, które nie potrafią zrobić najprostszej rzeczy.