Hollywood ich kocha, ale... właściwie za co? Oto ośmioro niesamowicie przereklamowanych aktorów

redakcja naTemat
22 października 2022, 11:18 • 1 minuta czytania
Są popularni, uwielbiani i rozchwytywani. Nie narzekają na brak ról, fanów, pieniędzy czy nagród. Jednak czy te współczesne gwiazdy Hollywood faktycznie na to zasługują? Dział Kultura naTemat wybrał 8 najbardziej przereklamowanych naszym zdaniem aktorów. A przecież jest tyle ciekawszych aktorskich talentów...
Widownia ich kocha, ale czy nie za bardzo? Fot. AP Photo/Sony - Columbia Pictures, Francois Duhamel // Album Online/East News // HBO / Courtesy Everett Collection

Timothée Chalamet

Maja Mikołajczyk Timothée Chalamet to Johnny Depp XXI wieku. Rozumiem, że można cenić jego urodę i charyzmę (do mnie zupełnie nie trafiają), ale o jego aktorskich umiejętnościach nie mam do powiedzenia zbyt wiele dobrego. W większości ról, w których do tej pory się pojawił, ogrywał ten sam typ zblazowanego nastolatka, rzucającego (ku uciesze swoich fanek) spojrzenia znudzonego spaniela. Sorry Timmy, ale mnie na te oczy nie nabierzesz. Chociaż przyznaję, że "Król" Netfliksa daje pewną nadzieję, że może jeszcze coś z niego będzie.

Jennifer Lawrence

Ola Gersz

Jennifer Lawrence jest przezabawna, urocza i wydaje się normalną, fajną kobitą, z którą można pośpiewać karaoke po kilku głębszych. Może nawet uregulowałaby za mnie rachunek, w końcu do biednych nie należy. Jako osobę lubię ją bardzo. A jaką aktorkę? Moim zdaniem Lawrence umie grać, ale nie aż tak, jak usilnie próbuje przekonać nas Hollywood.

Ma talent, co udowodniła chociażby w "Do szpiku kości", "Poradniku pozytywnego myślenia" (za który zresztą dostała Oscara w wieku zaledwie 22 lat), "Mother!" czy serii "Igrzyska śmierci" (w której jako Katniss Evergreen nieco jednak irytowała manieryzmami). Jednak Lawrence jest promowana przez producentów jako znakomita aktorka, podczas gdy jest po prostu dobra. Miło się ją ogląda na ekranie, ale wystarczy zobaczyć z nią kilka tytułów, aby przekonać się, że nie jest zbyt wszechstronna i ciągle prezentuje ten sam zestaw min.

Lawrence to również przykład aktorki, która potrzebuje wskazówek dobrego reżysera, aby naprawdę lśnić. Wtedy jest najlepsza, co pokazała w filmach Davida O. Russella ("Poradnik...", "American Hustle", "Joy"). Jednak w Hollywood istnieją znacznie bardziej utalentowane aktorki od Jennifer, które nie są aż tak szaleńczo popularne jak ona. A szkoda.

Dave Franco

Zuzanna Tomaszewicz Dave Franco, czyli brat Jamesa Franco, jest koronnym przykładem, że nazwisko nazwiskiem, aktorstwo aktorstwem. To tak, jakbyśmy spojrzeli na syna Clinta Eastwooda, Scotta Eastwooda – aparycja się zgadza, nazwisko się zgadza, ale nic poza tym. Rodzinne znajomości to jedno, a talent drugie. Młodszy Franco nawet w rolach komediowych, które zdawały się do niego pasować i być dla niego znaczącym ułatwieniem, wypadał nieśmiesznie, sztucznie i irytująco. Gra aktorska na poziomie TikToka.

Kristen Stewart

Bartosz Godziński Robert Pattinson już dawno zerwał z siebie łatkę wampira ze "Zmierzchu", bo zagrał mnóstwo niezwykle różnych, wymagających i świetnych ról np. w "Batmanie", "Lighthouse" czy "Good Time". Kristen Stewart ta sztuka się nie udała i wciąż jest tą samą Bellą z tą samą miną zbitego psa.

Nie oczekujemy od niej grania tej samej postaci jak w przypadku Arnolda Schwarzeneggera. Tymczasem ciągle dostaje bardzo odmienne propozycje aktorskie i wykazuje praktycznie zero ekspresji czy charyzmy. Kiedy widzę jej nazwisko na plakacie, to odechciewa mi się go oglądać. Niby w "Spencer" pokazała trochę więcej emocji, ale swojego zdania nie zmienię.

Mark Wahlberg

Ola Gersz Powiedzmy to wprost: Mark Wahlberg to aktorskie drewno. W każdym filmie jest sztywny jak nieboszczyk, jego żarty nie śmieszą i nawet zawsze wygląda tak samo. Króluje w akcyjniakach i komediach, jednak jeszcze kilkanaście lat temu grywał w ambitniejszych produkcjach i, o dziwo, dało się go oglądać. Ba, nawet dostał nominacje do Oscara za "Infiltrację" Martina Scorsese i "Fightera" Davida O. Russella, chociaż przy Leonardo DiCaprio i Christianie Bale'u wypadł bledziutko.

Ostatnio Wahlbergowi już się chyba nawet nie chce starać. Odhacza tytuły do zapomnienia i inkasuje kolejne miliony. A tych ma dużo. W końcu w 2017 roku był najlepiej opłacanym aktorem w Hollywood (68 mln dolarów), a w 2020 roku uplasował się na trzeciej pozycji (58 mln dol). Skoro wytwórnie się o niego biją, to po co ma się męczyć i udawać, że umie grać? Nie potrafię jednak zrozumieć, dlaczego jest aż tak rozchwytywany. Nie ma ani charyzmy, ani wyjątkowej urody. Zagadka.

Zendaya

Maja Mikołajczyk Fenomenu Zendayi nie zrozumiem chyba nigdy. Nie dostrzegam ani jej talentu, ani wyjątkowej urody czy chociażby unikalnej charyzmy. Młoda aktorka wychwalana jest pod niebiosa, a ja naprawdę nie mam pojęcia, za co – bo chyba nie za tę minę wiecznie znudzonego mopsa?

Dwie nagrody Emmy za rolę w "Euforii" to dla mnie nieśmieszny żart, bo jedyne, co tam pokazała, to krzyki i tarzanie się po podłodze, które nadawałyby się jedynie do słabego teatru. Jako tako wypadła w "Malcolmie i Marie", chociaż różnica wieku pomiędzy nią a jej partnerem utrudniała znacząco seans. Jedno jednak muszę jej przyznać – jej kreacje z czerwonego dywanu zwalają z nóg.

Jared Leto

Bartosz Godziński Jared Leto to jeden z niewielu topowych aktorów, którzy zrobili równie wielką karierą w muzyce. O ile do jego popisów wokalnych w Thirty Seconds to Mars nie można się przyczepić, o tyle do jego występów na dużym ekranie już tak.

Tak, dostał Oscara za rolę w "Witaj w klubie" i był świetny w "Requiem dla snu", ale poza tym większość jego kreacji łączy jedno: pretensjonalność. Tymczasem jakimś cudem ciągle dostaje pożądane role: Jokera, Morbiusa czy Paolo Gucciego. Wkrótce wcieli się w postać Karla Lagerfelda i już widzę oczyma wyobraźni, jak będzie przeginał z naśladowaniem zmarłego projektanta.

Emma Watson

Zuzanna Tomaszewicz Z całą sympatią do Emmy Watson, ale nasza Hermiona Granger nie nadaje się do grania głównych ról w filmach. Alan Rickman krytykował jej aktorstwo w swoim dzienniku, a – według pogłosek – Greta Gerwig miała być niepocieszona faktem, że wytwórnia chciała zaangażować Brytyjkę do pracy przy melodramacie reżyserki zatytułowanym "Małe kobietki". Nic dodać, nic ująć.

Watson gra przeważnie brwiami – to na nich koncentruje większość swoich emocji. Czasem uniesie głos, czasem zrobi grymas à la Bella Swan ze "Zmierzchu". Zazwyczaj dostaje role w hollywoodzkich produkcjach, w których musi mówić z amerykańskim akcentem, choć nie potrafi (a wystarczyłby porządny trening z dialektu). W niemalże każdym filmie brzmi tak, jakby na okrągło powtarzała: "It's leviOsa, not levioSA".