To teraz jedna z najważniejszych dyskusji w Hollywood. Czy hetero aktorzy powinni grać osoby LGBTQ+?

Zuzanna Tomaszewicz
15 lipca 2023, 14:34 • 1 minuta czytania
W Hollywood od ładnych kilku lat niesie się dyskusja na temat tego, czy cispłciowi i heteroseksualni aktorzy powinni grać postaci ze społeczności LGBTQ+. Zdania na ten temat są mocno podzielone, jednak narrację znacząco przejęły głosy, zgodnie z którymi takie ograniczenie mijałoby się z ideą zawodu aktora. Debata przybrała na sile po występach Eddie'ego Redmayne'a w "Dziewczynie z portretu" i Ramiego Malka w "Bohemian Rhapsody".
Czy cishetero aktorzy nie powinni grać osób LGBTQ+ w filmach? Głosy w Hollywood są podzielone. Fot. kadry z filmów "Carol", "Dziewczyna z portretu", "Bohemian Rhapsody" i "Witaj w klubie"; Alexander Grey / Unsplash

Dyskusja o heteroseksualnych aktorach grających osoby LGBTQ+

By lepiej zrozumieć, dlaczego poruszanie problematyki obsadzania cis-hetero aktorów w rolach gejów, lesbijek czy osób transpłciowych jest tak istotne, należy poznać szerszą perspektywę. Część widzów może mylnie odbierać taką dyskusję jako czepialstwo, kiedy tak naprawdę wiele głosów sprzeciwiających się tej praktyce ma na myśli poprawę sytuacji artystów ze społeczności LGBTQ+ w branży filmowej i telewizyjnej, bo to ich w przeciwieństwie do "wszechstronnych" heteroseksualnych gwiazdorów częściej się szufladkuje.


Zacznijmy od tego, że dyskusja na ten temat zyskała największy rozgłos w latach 2015-2020, kiedy skupiała się przede wszystkim na cispłciowych hetero mężczyznach wcielających się w postaci gejów, transkobiet i osób niebinarnych.

Wówczas na ekrany kin trafiły m.in. dramat historyczny "Dziewczyna z portretu" z Eddiem Redmaynem jako transpłciową muzą duńskiej malarki, biografia Freddy'ego Mercury'ego z Ramim Malekiem ("Bohemian Rhapsody") i musical o Eltonie Johnie z Taronem Egertonem ("Rocketman"). Ich kreacje, choć i tak wzbudziły pewne kontrowersje, nie były odbierane przez widownię jako występy utrwalające krzywdzące stereotypy.

Tego samego nie można jednak powiedzieć o niebinarnej roli Benedicta Cumberbatcha w prześmiewczym "Zoolanderze 2" i wręcz przekoloryzowanym Jamesie Cordenie grającym "przyjaciela-geja" w filmie "The Prom" Netfliksa.

Zresztą wystarczy spojrzeć na obsadę największych romansów gejowskich ostatnich lat, by dostrzec pewną zależność. Z tego, co nam przynajmniej wiadomo, głównych bohaterów w "Tamte dni, tamte noce", "Tajemnica Brokeback Mountain" i "Love, Simon" grają hetero faceci.

Jesteś hetero i grasz geja? To takie odważne

W dyskusji, która non-stop przewija się przez Fabrykę Snów, podkreśla się przede wszystkim problem podwójnych standardów. – Od wieków mówi się, że jeśli jesteś hetero aktorem grającym queerową postać, zrobienie tego autentycznie jest dla ciebie dużym wyzwaniem i zasługujesz na wszystkie możliwe nagrody – to bardzo odważne postawić się w miejscu, w którym możesz zostać uznany za część tej wykluczonej grupy – mówiła biseksualna aktorka Dalila Ali Rajah ("Amserdam") w rozmowie z NME.

W wywiadzie z tym samym portalem Kathleen Munroe ("Pustka"), która nazywa siebie queer, stwierdziła, że traktowanie ról LGBT+ przez heteroseksualnych gwiazdorów jako możliwości wzbogacenia swojego doświadczenia jest z natury problematyczne.

A jak to wygląda po przeciwnej stronie? Homoseksualni aktorzy słyszą, że nie dostaną angażu w jakiejś produkcji, bo nie są wystarczająco "gejowscy", co zresztą wiele mówi o tym, jaki kierunek w portretowaniu mniejszości zamierzają obrać jej twórcy.

Za role queerowych bohaterów najbardziej znana nagroda w branży filmowej, czyli złota statuetka Oscara, powędrowała m.in. do Jareda Leto ("Witaj w klubie"), Ramiego Malika ("Bohemian Rhapsody"), Hilary Swank ("Nie czas na łzy"), Seana Penna ("Obywatel Milk"), Nicole Kidman ("Godziny"), Olivii Colman ("Faworyta") i Philipa Seymoura Hoffmana ("Capote").

Niektórzy krytycy obsadzania heteroseksualistów w queerowych rolach wskazują, że prawdziwy problem nie leży po stronie aktorów, a zależy tak naprawdę od tego, kto pociąga za sznurki – czy scenariusz pisze ktoś z tęczowej społeczności i jakimi intencjami przy produkcji filmu kieruje się wytwórnia (w jakim świetle zamierza ująć mniejszość seksualną bądź płciową).

Bywa też tak, że reżyser ma dobre intencje. "Nie czas na łzy" Kimberly Peirce, który opowiada o życiu i śmierci prawdziwego transmężczyzny Brandona Teeny'ego, z jednej strony uchodzi za kamień milowy w reprezentowaniu LGBTQ+ na dużym ekranie, z drugiej zaś - zgodnie z relacjami społeczności osób trans - dołożył jej wielu cierpień (chodzi zwłaszcza o scenę brutalnego pobicia Brandona).

Hilary Swank (red. odtwórczyni roli Teeny'ego) pracowała z osobami transpłciowymi, przygotowując się do roli, ponieważ chciała uhonorować istotę ludzką, którą próbowała ożywić – tłumaczyła reżyserka.

Tu należy dodać, że kinematografia uwielbia opowieści o traumach osób utożsamiających się z tęczową flagą. Za to także wytwórniom należy się krytyka, ponieważ widzi w nich opłacalną sensację.

Telewizja jest przyjaźniejsza dla osób LGBTQ+

Reprezentacja LGBTQ+ ma się lepiej w telewizji, ponieważ proces twórczy (zwłaszcza na płaszczyźnie scenariuszowej) jest w serialach znacznie bardziej urozmaicony niż w filmach, a także nastawiony na wpływy większej liczby osób i podatny na zmiany. Topowi filmowi reżyserzy niekiedy sami decydują o tym, z kim chcą wejść we współpracę, więc jeśli uprą się na jakiegoś aktora, operatora lub scenarzystę, to w większości przypadków uda się im postawić na swoim.

Oczywiście to pewne uproszczenie, gdyż sam proces tworzenia filmów jest o wiele bardziej skomplikowany. Na uwadze trzeba mieć też, że w grę wchodzą tu znacznie większe pieniądze niż przy produkcji seriali.

– Biznes filmowy ma długą historię robienia rzeczy w ten sam sposób, a złamanie tejże struktury zajmuje więcej czasu niż w branży telewizyjnej – powiedział stacji NBC News współprzewodniczący Casting Society of America, Russell Boast.

Nie trzeba daleko szukać, by zrozumieć, ilu ludzi pracuje nad scenariuszem do serialu. Wystarczy spojrzeć na ostatni strajku scenarzystów w Stanach Zjednoczonych, gdzie większość banerów odnosiła się do pracy nad takimi hitowymi tytułami jak "Sukcesja", "Biały lotos", "Wednesday" czy "Stranger Things".

Cishetero aktorzy o problematyce grania osób queer

Zawód aktora - w najprostszym ujęciu - polega na graniu. Ale co rozumiemy przez "granie"? Współczesne aktorstwo wiele zawdzięcza rosyjskiemu teoretykowi Konstantemu Stanisławskiemu, który w XX wieku przeprowadził na teatralnych deskach niemałą rewolucję. Jeszcze w XIX wieku artyści opierali swoje zdolności przede wszystkim na intonacji głosowej, na której można było zagrać niejedną emocją, i na patetycznym gestykulowaniu.

Stanisławski uważał, że poprzeczkę należy postawić nieco wyżej, co jak na ironię na stałe wpisało się do etosu aktora ("musisz przekraczać granice"). Reżyser kładł duży nacisk na realizm, czyli dążenie do tego, by spektakle były możliwie jak najbardziej autentyczne. Aby to osiągnąć, duma Rosji przeprowadzała szereg prób oraz szkoleń pozwalających aktorom zrozumieć uczucia i motywy swoich postaci, a następnie je zinternalizować.

W dyskusji o tym, czy ktoś hetero może z czystym sumieniem grać kogoś o odmiennej orientacji seksualnej, wiele wypowiedzi aktorów sprowadza się właśnie do kwintesencji nauk Stanisławskiego i do samego zrozumienia aktorskiego rzemiosła, które – jakby nie patrzeć – operuje empatią.

Cate Blanchett, która wcieliła się w lesbijkę w "Carol" Todda Haynesa i "Tár" Todda Fielda, zapewnia, że będzie walczyć aż do śmierci o prawo do odgrywania ról "wychodzących poza jej doświadczenie".

Stanleya Tucciego obsadzono w rolach gejów m.in. w komedii "Diabeł ubiera się u Prady" z Meryl Streep ("Wybór Zofii") i dramacie "Supernova" z Colinem Firthem ("Dziennik Bridget Jones"). Za obie kreacje był chwalony przez krytyków. Jak sam wyjaśniał w rozmowie z BBC Radio 4, aktorstwo polega na graniu różnych ludzi. Należy tylko traktować role z należytym szacunkiem.

Benedict Cumberbatch również broni decyzji o tym, by seksualność aktorów nie ograniczała im wyboru ról. – Czy musimy objaśniać wszystkie nasze intymne chwile z życia? Nie sądzę – przyznał gwiazdor "Psich pazurów" i "Gry tajemnic" na Festiwalu Filmowym Telluride.

Wśród aktorów, których nie łączy się z LGBTQ+, znajdziemy osoby zgadzające się z argumentami drugiej stronie barykady. Eddie Redmayne nazwał swój oscarowy popis w "Dziewczynie z portretu" błędem. Na pytanie, czy dziś zgodziłby się przyjąć rolę transpłciowej Lili Elbe, odpowiedział: – Nie, teraz bym tego nie zrobił. Miałem dobre intencje, ale myślę, że to był błąd. Musimy dążyć do wyrównania szans, bo w przeciwnym razie będziemy kontynuować tę debatę.

Darren Criss, nagrodzony statuetką Emmy za "American Crime Story: Zabójstwo Versace" i odtwórca roli Blaine'a Andersona w "Glee", zapewnił w wywiadzie z Bustle, że nie będzie już grać osób queer, ponieważ nie chce być kolejnym "hetero chłopakiem" zabierającym gejom pracę.

Scarlett Johansson najpierw broniła decyzji producentów "Rub and Tug", którzy zatrudnili ją do odegrania transmężczyzny, ale po krytyce, jaka na nią spłynęła, zmieniła zdaniem i odrzuciła rolę. – Patrząc wstecz, źle poradziłam sobie z tą sytuacją. Nie byłam zbyt wrażliwa. Nie byłam też do końca świadoma tego, co społeczność trans myślała o aktorach cis grających osoby trans. Byłam niewykształcona – skwitowała na łamach "Vanity Fair".

A co na ten temat mają do powiedzenia osoby LGBTQ+?

Osoby LGBTQ+ są tak samo podzielone w dyskusji jak "cisheci". Scenarzysta Russell T Davies ("Bo to grzech" i "Doktor Who"), który otwarcie mówi o swojej orientacji seksualnej, porównał obsadzanie hetero mężczyzn w rolach gejów do rasistowskiego "blackface'a".

– To nie jest z mojej strony woke, ale czuję, że jeśli kogoś obsadzam, to obsadzam go w roli kochanka, wroga, kogoś pod wpływem narkotyków, kryminalisty lub świętego. Oni nie są tam po to, by grać gejów. (...) Nie dałbyś roli komuś pełnosprawnemu, a później posadził go na wózku inwalidzkim. Nie pomalowałbyś kogoś na czarno – stwierdził Davies w rozmowie z Radio Times.

– Moim zdaniem granie przez cismężczyzn transpłciowych kobiet jest bezpośrednio powiązane z przemocą wobec transkobiet – oceniła transpłciowa aktorka i producentka Jen Richards ("Pani Fletcher") w filmie dokumentalnym "Disclosure" z 2020 roku, podkreślając, że taki stan rzeczy wzmacnia niebezpieczną i transfobiczną narrację, wedle której kobiety trans nie są kobietami.

Kristen Stewart jest biseksualną aktorką, którą mogliśmy oglądać w młodzieżowej serii "Zmierzch" i dramacie "Spencer", za który zdobyła nominację do nagrody Akademii Filmowej. Czasopismu "Variety" opowiedziała o tym, że nigdy nie chciała być części historii, która powinna być opowiedziana przez kogoś, kto przeżył omawiane w filmie doświadczenie na własnej skórze.

– Wiem, że wchodzę na grząski grunt, gdyż oznacza to, że nigdy nie mogłabym zagrać innej heteroseksualnej postaci, jeśli miałabym się trzymać kurczowo tej konkretnej zasady. Myślę, że to taka szara strefa. Istnieją sposoby, w jakie mężczyźni mogą opowiadać historie kobiet i vice versa. Ale musimy trzymać rękę na pulsie i faktycznie musimy się tym przejmować. Chodzi mi o to, że jeśli opowiadasz historię o społeczności, która nie jest dla ciebie przyjazna, to spie*dalaj – podsumowała ekranowa Bella Swan ze "Zmierzchu".

Ben Whishaw, gwiazdor "Pachnidła", odtwórca Q w serii filmów o Jamesie Bondzie z Danielem Craigem i zdeklarowany gej, oznajmił w zeszłorocznym wywiadzie z "The Guardian", że jest krytyczny wobec występów, które "z jego subiektywnego doświadczenia nie są autentyczne". – Mógłbym pomyśleć: "Nie, nie wierzę ci". I nawet tak drobne zawahanie lub niedokładność powstrzymają mnie przed dalszym angażowaniem się w historię – ocenił, dodając, że popiera, by w tej dyskusji każdy słuchał siebie nawzajem.

Neil Patrick Harris, któremu daleko do Barneya Stinsona, odgrywanego przez niego kobieciarza w serialu "Jak poznałem waszą matkę", wyznał, że "jest coś naprawdę seksownego w heteroseksualnych aktorach grających gejów". – Chodzi o zdenerwowanie wynikające z nowości tego doświadczenia. Jako aktor chcesz mieć nadzieję, że możesz być widoczną opcją do wszelkiego rodzaju ról – oznajmił na łamach "The Times". Był Gandalfem w trylogii "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona, Magneto w "X-Menach" i pierwszą osobą, która na antenie brytyjskiej telewizji pocałowała się z mężczyzną. Sir Ian McKellen także zabrał głos w głośnej dyskusji, gdy jego przyjaciółkę, damę Helen Mirren, skrytykowano za przyjęcie roli byłej premier Izraela, Goldy Meir. – Czy to oznacza, że ja nie mogę grać heteroseksualnych ról i nie wolno mi zgłebiać fascynującego tematu heteroseksualności Makbeta? Na pewno nie. Gramy. Udajemy. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, co to znaczy być Żydem? Czy przekonamy żydowską publiczność, że jesteśmy Żydami? Być może nie musimy tego robić, ponieważ tylko... gramy – powiedział w wywiadzie BBC z Amolem Rajanem.

Jakie możemy zatem wyciągnąć wnioski ze stwierdzeń, jakie padły dotychczas w hollywoodzkiej debacie? Aktorstwo wiąże się z dużą odpowiedzialnością – to oczywiste, że jeśli kogoś grasz, powinieneś się do tego odpowiednio przygotować. Niemniej uwagi osób LGBTQ+, które apelują o większą inkluzywność, nie mogą być w nieskończoność zamiatane pod dywan. Zmianie powinna ulec cała kinowa otoczka piętnująca i ograniczająca mniejszości.