Cancel culture wsadza kij w mrowisko lewicy i prawicy. Rowling królową wśród "anulowanych"

Zuzanna Tomaszewicz
Ludzie drżą na samą myśl o cancel culture, która nikogo nie oszczędza. Kto zasłużył na scancelowanie, a kto nie? Internet podsyca samosąd, lubi też podziały. J.K. Rowling otwiera listę "anulowań".
J.K. Rowling po serii transfobicznych tweetów została skancelowana przez część fanów Harry'ego Pottera. Fot. TOLGA AKMEN / AFP
"W internecie nic nie ginie" – słyszymy za każdym razem, gdy w sieci lądują chociażby czyjeś wykradzione nagie zdjęcia. Pewnie jeszcze kilka lat temu śmialibyśmy się z tego złowróżnego przekazu, nie widząc niebezpiecznego potencjału, jaki tkwi w mediach społecznościowych.

Cofasz się do 2010 roku i czytasz opublikowane wtedy przez siebie posty. Brzmią debilnie, więc je usuwasz. Nieważne, czy miałeś wówczas 12, czy 18 lat. Jedno kliknięcie, wpis znika.


Jeśli mielibyśmy się nad tym dłużej zastanowić, to stwierdzilibyśmy, że dziś też opcja skasowania publikacji wchodzi w grę. Problem tkwi jednak w tym, że jeżeli nasz profil jest publiczny, to każdy, kto tylko zechce, będzie mógł w wolnej chwili zrobić sobie jego screena - kopię, dzięki której nasz "debilny" post z 2010 roku wstawiony na Facebooku będzie wiecznie żywy, schowany głęboko w czyimś telefonie.

Zwykły zrzut ekranu, wpis na Twitterze, decyzja o podjęciu z kimś współpracy - w dobie cancel culture każda z tych rzeczy może obrócić się przeciwko nam, niezależnie od tego, czy byliśmy świadomi popełnienia błędu, czy nie. Skala przewinień bywa różna i niekiedy kończy się wrzucaniem wszystkim "sprawców" do jednego worka.

Skąd wzięło się "cancelowanie"?

Cancel culture rozkwitło jako termin wraz z powstaniem ruchu #MeToo w 2014 roku, chociaż wcześniej w kręgach młodych Afroamerykanów przewijało się m.in. jako nawiązanie do ruchu praw obywatelskich z lat 50. ubiegłego wieku.

Na Black Twitterze (red. społeczność Afroamerykanów na tymże serwisie) "anulowanie" odnosiło się po prostu do bojkotu celebrytów, którym nie należało poświęcać ani uwagi, ani pieniędzy ze względu na ich obraźliwe zachowanie. Użytkownicy serwisu deklarowali przykładowo, że nie będą kupować płyt rapera Travisa Scotta. Dlaczego? Bo podczas koncertu rzucał w kierunku tłumu homofobiczne teksty. Deklaracje słuchaczy miały wówczas wyłącznie indywidualny wydźwięk.

Trzeba jednak pamiętać, że kultura "anulowania" ("unieważnienia") wyrosła z korzeni czysto społecznych - zwykli ludzie (zazwyczaj z klasy niższej lub średniej - jednym słowem: "nieuprzywilejowani") zaczęli wytykać błędy - udowodnione lub domniemane - osobom postawionym wyżej w hierarchii. Proces cancelowania stał się narzędziem do wymierzania sprawiedliwości społecznej wobec kogoś, komu obraźliwe, toksyczne zachowanie uchodziło dotąd na sucho.

Współczesna definicja tego zjawiska jest na tyle płynna, że sam proces "pociągania kogoś do odpowiedzialności" wymyka się niekiedy spod kontroli. Zamiast piętnować ludzi z wyższych sfer, którzy dzięki swojemu kapitałowi i autorytetowi mogą z łatwością naginać prawo, widmo "anulowania" dopada coraz częściej także zwykłych Kowalskich. I winą obarcza się za to w sporej mierze internet i działające w jego przestrzeni algorytmy.

We wrześniu 2021 roku na łamach "The Wall Street Journal" opublikowano tzw. "Facebook Papers", czyli wyciek raportów firmy Meta (jeszcze wtedy Facebook). Z dokumentów tych wynikało, że firma miała być świadoma negatywnego wpływu, jaki na zdrowie psychiczne nastolatków mają treści akceptowane przez Instagram, a także miała przymykać oko na promowanie materiałów zmierzających do radykalizacji odbiorców i utrwalania polaryzacji politycznej.

Cancel culture przepoczwarzyło się w kolejną (do kolekcji) kość niezgody. Prawica zaczęła zwalać za wszystko winę na lewicę, choć ona również - w wielu kręgach swojego środowiska - niechętnie utożsamia się z tym (obecnie rozumianym) zjawiskiem.

W Stanach Zjednoczonych partia Republikanów od dawna używała tego sformułowania, by dyskredytować swoich oponentów. Taka strategia była najbardziej widoczna w retoryce Donalda Trumpa, który odmawiał bycia poprawnym politycznie, a przypadek zablokowania jego kont na portalach społecznościowych nazwał cenzurą.

Co interesujące, z sondażu Insidera wynikało, że wyborcy Republikanów dwa razy częściej niż Demokraci i zwolennicy innych frakcji wiedzieli, czym jest kultura anulowania. Z tego samego badania można było dowiedzieć się, że większość ankietowanych kojarzy cancel culture z mediami społecznościowymi (48 proc.) i z Hollywood (34 proc.).

Cancel culture na lewicowym podwórku

Jak więc cancel culture odbierane jest po drugiej stronie barykady? Cofnijmy się najpierw do 2013 roku, kiedy teoretyk kultury Mark Fisher, który cztery lata wcześniej dokonał przełomowej diagnozy współczesnego kapitalizmu w książce "Realizm kapitalistyczny", wydał swój jakże kontrowersyjny esej zatytułowany "Wyjście z Zamku Wampirów". Tytuł mylnie przywodzi na myśl twórczość Brama Stokera lub Anne Rice, choć niewiele ma z nimi wspólnego.

Zamek Wampirów to nikt inny, jak postępowa lewica, która "specjalizuje się w krzewieniu poczucia winy". Lewicowy pisarz wymienił kilka przykazań, którymi jego zdaniem kieruje się tytułowy twór. Na pierwszy ogień poszło m.in. stawianie siebie na pozycji wyższości (zwłaszcza tej moralnej) oraz ocenianie kogoś nie jako całokształt a przez pryzmat pojedynczych zachowań. Zamiast próbować zrozumieć siebie nawzajem, coraz chętniej zamykamy się we własnej bańce, jaką jest tożsamość polityczna, którą pielęgnujemy tak, by była elitarna.

"Jednak zamiast próbować stworzyć świat, w którym każdy może wyzwolić się z klasyfikacji tożsamościowej, Zamek Wampirów chce zaciągnąć ludzi z powrotem do obozów tożsamościowych" – tłumaczył Fisher.
Mark Fisher
na podstawie tłumaczenia Kamili Zubali.

Musimy nauczyć się lub przypomnieć sobie, jak budować koleżeństwo i solidarność, zamiast wykonywania za kapitał jego pracy przez potępianie i obrażanie się nawzajem. Nie znaczy to oczywiście, że musimy zawsze się ze sobą zgadzać – wręcz przeciwnie: musimy stworzyć warunki, gdzie nieporozumienia mogą zachodzić bez strachu przed wykluczeniem i ekskomuniką.

W 2019 roku ofiarą przybierającego na sile zjawiska padła popularna transpłciowa youtuberka Natalie Wynn, znana na LeftTube (red. lewicowy Youtube) pod pseudonimem ContraPoints. Dotąd autorka chwalona była za konstruktywną krytykę poglądów Jordana Petersona, inceli czy Bena Shapiro. Z nutką teatralnego humoru prowadziła słuchacza drogą, uwzględniającą wszystkie "za" i "przeciw" podejmowanego przez siebie tematu.

Noga powinęła jej się natomiast przy odcinku "Opulence", krytykującym kulturę konsumencką, w którym mogliśmy usłyszeć głos Bucka Angela, transpłciowego gwiazdora filmów porno. Aktor wyoutował wcześniej w wywiadzie z "Rolling Stone" reżyserkę Lanę Wachowski, nabijał się z osób niebinarnych oraz pochwalał transmedykalizm, czyli przekonanie, jakoby doświadczenie dysforii płciowej definiowało "osoby prawdziwie transpłciowe".

Po fali hejtu, jaka wylała się na Wynn po współpracy z Angelem, youtuberka zajęła jasne stanowisko w sprawie cancel culture, wypuszczając na kanale poświęcony temu odcinek oraz rozmawiając z brytyjskim dziennikiem "Guardian". – Jedną z rzeczy, których naprawdę nie lubię w moim własnym pokoleniu, jest jego hipermoralność. To jak ta ekstremalna hiszpańska mentalność inkwizycyjna, którą mamy w mediach społecznościowych, próbująca wykryć oznaki herezji i ją wykorzenić – stwierdziła w wywiadzie z gazetą.
ContraPoints
o ludziach cancelujących ją na Twitterze

Ludzie na Twitterze (...) rozkazują mi, mówią mi, w co mam wierzyć, żądają, abym powiedział dokładnie to, co chcą (...) To bardzo obiektywizujące. Nie traktują mnie jak osobę z własnymi opiniami i uczuciami. Traktują mnie jako tę markę towaru moralnego, który należy albo skonsumować, albo potępić. A to wszystko jest strasznie ironiczne z powodu sprzecznego żądania, aby twórcy byli cały czas autentyczni.

W sieci nie brakuje głosów, które jako zaletę cancel culture uznają pomoc w nagłośnieniu działań wspomnianego już wcześniej ruchu #MeToo. Kultura call-outu dała kobietom i mężczyznom możliwość dochodzenia sprawiedliwości tam, gdzie zawiodło sądownictwo. Publiczne oskarżenia spowodowały, że coraz więcej skrzywdzonych ludzi otwarcie mówiło o swoich doświadczeniach. Do końca 2018 roku ponad 400 osób stanęło w obliczu około 1700 zarzutów o molestowanie seksualne, w tym producent filmowy Harvey Weinstein i komik Bill Cosby.

Lista "skancelowanych" gwiazd

Z marketingowego punktu widzenia cancel culture można opisać jako masowe wycofywanie się konsumentów ze wspierania osób lub firm, których działalność oceniana jest jako krzywdząca. Nie dziwi więc fakt, że tylu artystów, pisarzy, aktorów i celebrytów nagle traci kontakty oraz współprace z większymi od siebie graczami, którzy na ten moment wciąż pozostają nietykalni (np. wytwórnie). Wizerunki skancelowanych gwiazd dają zły PR, tym samym zagrażając interesom potencjalnych reklamodawców. Niezadowolenie klienta = mniejsza szansa zarobku.

Warto przytoczyć więc historie znanych osób, które powszechnie uznaje się za anulowane (co nie oznacza do końca, że nie mają one swoich zwolenników). Pod ich adresem padły poważne oskarżenia. Zacznijmy od przypadku autorki książek o nastoletnim czarodzieju z błyskawicą na czole.

1. J.K. Rowling

Jak pisaliśmy już w naTemat, na początku czerwca 2020 roku J.K. Rowling zamieściła na swoim Twitterze artykuł portalu devex.com, który poświęcony był tematowi pandemii koronawirusa oraz braku dostępu w niektórych częściach świata do artykułów higienicznych. Brytyjska powieściopisarka skrytykowała termin "osoby z miesiączką" użyty przez autorki tekstu, który miał podkreślić, że osoby niebinarne i transgenderowi mężczyźni również mają miesiączki.

"Osoby z miesiączką? Jestem pewna, że są na to jakieś inne wyrazy. Pomóżcie mi. Wumben? Wimpund? Woomud?" – oceniła w swoim wpisie Rowling, odnosząc się do udostępnionych treści.

Internauci słusznie wytknęli "matce" Harry’ego Potterze, że jej zachowanie jest transfobiczne. W odpowiedzi na krytykę Rowling napisała, że "jeżeli płeć nie jest prawdziwa, to globalna rzeczywistość kobiet przestaje istnieć".

"Znam i kocham osoby transpłciowe, ale poprzez rozmywanie konceptu płci, odbieramy wielu ludziom możliwość rozmawiania o swoim życiu. Przedstawianie prawdy nie jest hejtem" – oznajmiła na swoim profilu, co samo w sobie dolało jeszcze więcej oliwy do ognia. W sporządzonym potem eseju Rowling zapewniła, że chce, żeby trans-kobiety były bezpiecznie. Wymieniła tylko jedno „"ale". "Jednocześnie nie chcę, by dziewczęta były mniej bezpieczne. (...) Kiedy otwierasz drzwi łazienek i przebieralni każdemu mężczyźnie, który wierzy lub czuje się kobietą (…), wtedy otwierasz drzwi wszystkim mężczyznom, którzy chcą wejść do środka" – skwitowała.

Pisarkę oskarżono o bycie TERF-em, czyli radykalną feministką wykluczającą osoby trans. Burza wokół Rowling zbiegła się w czasie z premierą czwartego tomu jej detektywistycznego cyklu "Cormoran Strike", który wydawała pod aliasem Robert Galbraith. Fabuła "Troubled Blood” skupia się na cis-mężczyźnie, który jest seryjnym mordercą i przy okazji fetyszystą damskich ubrań. Psychopata przebiera się za kobiety, aby zmylić swoje ofiary.

Co ciekawe, pseudonim artystyczny pisarki jest zbliżony do imienia amerykańskiego psychiatry, który prowadził eksperymenty nad terapią konwersyjną dla homoseksualistów.

Jakby tego było mało, Rowling promowała też na swoim Twitterze sklep, w którym można kupić przypinki z napisem "Transwomen are men" i kubki z logiem "Member of TERF". Zdaje się, że to tylko wierzchołek góry lodowej.

Warto zauważyć, że Wielka Brytania doczekała się w niektórych środowiskach niechlubnej nazwy "TERF Island". Nastroje transfobiczne, zwłaszcza wśród Brytyjek, które uważają siebie za feministki, stale rosną. W raporcie sporządzonym przez Radę Europy Zjednoczone Królestwo wymieniono obok Polski, Węgrzech i Rosji jako jedno z najbardziej anty-LGBT+ państw na kontynencie.

W związku z tymi kontrowersjami wytwórnia Warner Bros., która posiada część praw autorskich do Harry'ego Pottera, postawiła na rebranding, odcinając się z grubsza od autorki książek. Przedsiębiorstwo podjęło decyzję o tym, by nie uwzględniać nowych wypowiedzi Rowling w dokumencie "Harry Potter – 20. rocznica: Powrót do Hogwartu". Oczywiście w filmie dokumentalnym pojawiają się fragmenty starych wywiadów z datą anno 2019.

"Na Twitterze autorki panuje względna cisza, więc do odcięcia się od niej przez producentów dokumentu musiało dojść najpewniej za zgodą obu stron" – czytamy w recenzji filmu na naTemat. Zachowanie Rowling w negatywny sposób podsumowali też aktorzy serii "Harry Potter" i prequelu "Fantastyczne zwierzęta". Koniec końców nowa gra RPG "Hogwarts Legacy" również powstaje bez udziału powieściopisarki w pracach nad scenariuszem.

2. Marilyn Manson

Czarne chmury zgromadziły się nad Marylinem Mansonem w lutym 2021 roku. Drugiego dnia tego miesiąca była narzeczona artysty, aktorka Evan Rachel Wood, oznajmiła, że w czasie ich związku muzyk miał stosować wobec niej przemoc zarówno psychiczną, jak i seksualną. Trzy lata wcześniej gwiazda serialu "Westworld", nie zdradzając swojego oprawcy z imienia, opowiedziała o człowieku, który miał "gwałcić jej nieprzytomne ciało".

"Mój oprawca nazywa się Brian Warner, znany na świecie także jako Marilyn Manson. Zaczął uwodzić mnie, gdy byłam nastolatką i w przerażający sposób znęcał się nade mną przez wiele lat. Wyprał mi mózg i manipulował mną tak, bym stała się mu uległa" – czytamy w jej wstrząsającym wpisie sprzed roku.

Aktorka wyjaśniła, że ma dość życia w strachu przed zemstą i szantażem, dlatego też zwróciła się do "wielu branż", które do tej pory wspierały Mansona, by odpowiednio zareagowały, zanim piosenkarz "zrujnuje życie kolejnym osobom". Warto dodać, że Wood miała zaledwie 18 lat, gdy zaczęła spotykać się ze starszym od siebie o 20 lat muzykiem w 2007 roku. Manson wszystkiemu zaprzeczył. Magazyn "Rolling Stone" ustalił później kolejne mroczne informacje o życiu prywatnym kontrowersyjnego Amerykanina. Zgodnie z relacjami wielu byłych partnerek Mansona, w jego apartamencie w Los Angeles w jednym z pokoi miało znajdować się dźwiękoszczelne pomieszczenie, będące pozostałością po starym studiu nagrań rockmana. Manson miał zrobić z niego "pokój dla niegrzecznych dziewczynek".

Zgodnie z doniesieniami jego oskarżycielek, miał je tam zamykać w ramach kary za różne przewinienia. Muzyk podobno przetrzymywał w nich swoje partnerki przez parę godzin – ich krzyków nikt nie był w stanie usłyszeć.

Indie folkowa muzyczka Phoebe Bridgers z niemałą grozą wspominała pobyt w domu Mansona, kiedy była jeszcze nastolatką. "Nazywał jeden z pokojów w swoim domu ‘pokojem gwałtu’" – zatweetowała. Wokalistka zespołu Wolf Alice, Ellie Rowsell, zdradziła zaś, że podczas któregoś z festiwali muzycznych artysta nagrywał kamerką GoPro jej spódniczkę.

Po Evan Rachel Wood więcej kobiet zdobyło się na szczere wyznania, w tym aktorka "Gry o Tron" Esmé Bianco oraz ex-dziewczyna piosenkarza Ashley Morgan Smithline. Jedna z ofiar Mansona złożyła nawet wobec niego pozew do sądu. Jak podało TMZ, sędzia oddalił oskarżenia, w których anonimowa Jane Doe zarzuciła wokaliście gwałt, grożenie śmiercią i zmuszanie do oglądania "dziwnych filmów pornograficznych” w 2011 roku.

Konsekwencje nie ominęły Mansona. Postać Johna Wengrana, którego w serialu "Amerykańscy Bogowie" na podstawie powieści Neila Gaimana zagrał gościnnie muzyk, została całkowicie wycięta z trzeciego sezonu produkcji. Jego występ w antologii "Creepshow" także usunięto. Na dodatek wytwórnia płytowa Loma Vista Recording zawiesiła z nim współpracę.

3. Armie Hammer

Sprawa Armiego Hammera miała swój początek w styczniu minionego roku. Była dziewczyna aktora "Tamtych dni, tamtych nocy" ujawniła opinii publicznej szokujące SMS-y, w których 35-latek miał dzielić się z nią swoimi kanibalistycznymi fantazjami.

"Co gdybym chciał odciąć jeden z twoich palców u nóg, a potem trzymałbym go zawsze przy sobie w kieszeni, żebym miał kawałek ciebie w swoim posiadaniu?” – widzimy na screenach pokazanych przez kobietę o imieniu Effie, która jest właścicielką instagramowego konta @houseofeffie.

Podczas zamkniętej konferencji prasowej 24-letnia Effie wyznała, że Hammer ją gwałcił. – 24 kwietnia 2017 roku Armie Hammer brutalnie gwałcił mnie przez cztery godziny w swoim domu w Los Angeles. W trakcie gwałtu wielokrotnie uderzał moją głową o ścianę i bił mnie po twarzy. Dopuścił się również innych aktów przemocy, na które nie wyrażałam zgody – brzmiało jej świadectwo.

W mediach społecznościowych nie zabrakło wpisów, w których internauci wyzywali aktora od kanibalów, bądź zapewniali, że "już wcześniej mieli wobec niego złe przeczucia". Sam zainteresowany nazwał relację byłej partnerki "bzdurami wyssanymi z palca". Hammer, chcąc uniknąć dalszej nagonki, zrezygnował z udziału w komedii romantycznej "Shotgun Wedding" u boku Jennifer Lopez oraz z roli w serialu "Gaslit", w którym miał zagrać razem z Seanem Pennem i Julią Roberts.

Na chwilę obecną wszystko wskazuje jednak na to, że w najbliższym czasie nie zobaczymy Hammera w żadnej produkcji poza "Śmiercią na Nilu", która została nagrana przed wszelkimi oskarżeniami.

4. Johnny Depp

Afera wokół rozwodu Johnny'ego Deppa z Amber Heard miała nieco inny przebieg. Para wzięła ślub w 2015 roku, czyli cztery lata po tym, jak poznała się na planie filmu "Dziennik zakrapiany rumem". Już wtedy opinia publiczna krytykowała aktora za rozstanie z wieloletnią partnerką, francuską piosenkarką Vanessą Paradis.

Po dwóch latach od ślubu cywilnego Heard złożyła pozew o rozwód. Twierdziła, że Johnny Depp znęcał się nad nią psychicznie i fizycznie, zwłaszcza gdy był pod wpływem substancji odurzających. W 2016 roku aktor zapłacił ex-żonie ugodę w wysokości 7 milionów dolarów.

Potem, w czasie procesu o zniesławienie przeciwko NGN Newspapers (wydawcy gazety "The Sun", która nazwała celebrytę "żonobijcą"), prawnicy Deppa zaczęli sugerować, że Heard nie zrobiła tego, czego obiecała – miała wpłacić pieniądze z ugody na rzecz American Civil Liberties Union oraz szpitala dziecięcego w Los Angeles. W tym samym czasie tabloidy zaczęły publikować zdjęcia byłej żony Deppa, na których widać było jej posiniaczoną twarz.

Sprawa sądową związana z "The Sun" nabrała niespodziewanego obrotu. Podczas toczącego się procesu w Londynie światło dzienne ujrzały nowe informacje dotyczące ich toksycznego związku. Amber Heard twierdziła, że w maju 2016 roku Johnny Depp zdemolował ich wspólny apartament w Los Angeles przy South Broadway oraz uderzył ją telefonem.

Niemiecka gazeta "Bild" doniosła natomiast, że wtedy, gdy miało dojść do wspomnianego incydentu, zostały zarejestrowane dwa połączenia alarmowe w związku z awanturą aktorów. Nagrania z ich kamer oraz zeznania funkcjonariuszy przeczyły wersji przekazanej przez aktorkę. Ustalono, że ich wspólne mieszkanie nie było zniszczone. Jak podawało "Daily Mail”, na wokandzie Depp opisywał Heard jako osobę, która od początku chciała go wykorzystać. Sam przyznał się do problemów z narkotykami i alkoholem, ale po raz kolejny podkreślił, że nigdy nie podniósł ręki na kobietę. Ponadto zdradził, co skłoniło go do rozwodu z amerykańską aktorką. Doszedł do tego wniosku, gdy Heard (albo jedna z jej koleżanek) miała w ramach żartu wypróżnić się na jego łóżko. Dla niego był to koniec małżeństwa.

Ostatecznie Depp przegrał proces o zniesławienie w listopadzie 2020 roku. Werdykt londyńskiego sądu wywołał poruszenie w mediach społecznościowych. Wiele osób uważało, że wyrok był niesprawiedliwy, a Amber Heard musiała się do niego przyczynić. "Wszyscy są wściekli. Odkryliśmy, że sędzia Nicole była powiązana z Heard" – napisał jeden z użytkowników Twitter.

6 listopada Depp ogłosił, że decyzją wytwórni Warner Bros. nie pojawi się w trzeciej części "Fantastycznych zwierząt", stworzonej przez J.K. Rowling serii osadzonej w świecie magii i Harry'ego Pottera. Nie zagra już więc Gellerta Grindelwalda, czarnego charakteru i przeciwnika (a wcześniej najlepszego przyjaciela) Albusa Dumbledore'a.

Fani odtwórcy pirata Jacka Sparrowa nieformalnie rozpoczęli kampanię o nazwie "Justice for Johnny Depp", podkreślając, że aktor też zasługuje na to, by uwzględnić go w ruchu #MeToo. "Amber Heard postawiła poważne zarzuty Johnny'emu Deppowi i zrujnowała mu karierę w ciągu jednej nocy. Przyznała na taśmie, że maltretowała go, ale to o jej karierę martwił się sędzia" – można było przeczytać w internecie.

Niedługo po tym Depp otrzymał na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Sebastián w Hiszpanii wyróżnienie za całokształt twórczości. Podczas konferencji odbywającej się w ramach wydarzenia skomentował zjawisko cancel culture , która jego zdaniem doprowadziła do upadku jego sławy.

Mimo kontrowersji pod koniec stycznia 2022 roku portal Deadline przekazał, że Depp otrzymał drugą szansę od losu i możliwość ponownego wkupienia się w łaski Hollywood. Aktor ma niebawem zagrać francuskiego króla Ludwika XV w dramacie historycznym w reżyserii Maïwenn Le Besco.

5. Ellen DeGeneres

Zanim oskarżenia o mobbing ujrzały światło dzienne, program "The Ellen DeGeneres Show" już od ładnych kilku lat był krytykowany przez widzów za brak taktu i jakiejkolwiek wrażliwości. W 2008 roku prowadząca Ellen DeGeneres miała zmusić na wizji (przy akompaniamencie oklasków z widowni) piosenkarkę Mariah Carey do tego, by przyznała się, że jest w ciąży. W międzyczasie zachęcała ją też do wypicia szampana. Później okazało się, że wykonawczyni "All I Want for Christmas is You" poroniła. Była to jedna z wielu sytuacji, po których fani DeGeneres odwrócili się od niej.

Mimo złej reputacji amerykańska celebrytka wciąż cieszyła się dużą oglądalnością. Do czasu. W lipcu 2020 roku na portalu BuzzFeed pojawił się artykuł zatytułowany "Byli pracownicy twierdzą, że za mantrą programu Ellen ‘Bądź życzliwy’ kryje się toksyczne środowisko pracy". Informatorzy ujawnili na łamach serwisu, że na planie programu DeGeneres rządziły rasizm i zastraszanie.

Jeden z pracowników musiał walczyć z działem HR za każdym razem, gdy chciał wziąć kilka dni wolnego, aby pojechać na pogrzeb kogoś z rodziny lub przejść rekonwalescencję po wypadku samochodowym. W końcu dostał wypowiedzenie. Z innej relacji mogliśmy dowiedzieć się za to, że Ellen miała nie reagować na zgłoszenia dotyczące nadużyć w pracy. Wielu świadków twierdziło poza tym, że dziennikarka jest po prostu wredna. BuzzFeed News opublikował też tekst z oskarżeniami o molestowanie seksualne. Producent Ed Glavin miał dotykać podwładnych w niewłaściwy sposób - masując ramiona i plecy, czy kładąc dłonie na talii. Z kolei inny producent, Jonathan Norman miał wymusić seks oralny na pracowniku.

Sprawy zaszły tak daleko, że na plan zdjęciowy "The Ellen Show" wkroczyła inspekcja pracy, której zadaniem było sprawdzenie, czy pogłoski o aktach mobbingu są prawdziwe. DeGeneres wydała oświadczenie, w którym za wszystko przeprosiła. Po dłuższej przerwie wróciła na antenę, gdzie z żalem w głosie powtórzyła te same słowa. – Wiem, że wydarzyły się tutaj rzeczy, które wydarzyć się nie powinny. Traktuję to bardzo poważnie i chcę powiedzieć, że jest mi bardzo przykro z powodu osób, które to spotkało – powiedziała.

W obliczu skandalu program Ellen DeGeneres ma po 19 latach zejść z telewizyjnej anteny. Finałowy sezon jej talk-show ma dobiec końca w 2022 roku. Na ten moment nie podano jeszcze konkretnej daty emisji ostatniego odcinka. 64-latka z bywalczyni gal i czerwonego dywanu stała się upadłą gwiazdą. Na Youtube można znaleźć wiele kompilacji z fragmentami wywiadów, w których DeGeneres - zdaniem użytkowników serwisu - zachowywała się w sposób naganny.

6. Gina Carano

Gina Carano, zawodniczka boksu tajskiego i MMA oraz aktorka znana z filmu "Deadpool", została w 2018 roku obsadzona w roli łowczyni nagród Cary Dune w serialu "The Mandalorian" z uniwersum "Gwiezdnych wojen". 39-latka zagrała w dwóch sezonach produkcji, po czym wytwórnia Lucasfilm odmówiła z nią dalszej współpracy. Powodem miały być kontrowersyjne poglądy, którymi gwiazda dzieliła się z internautami za pośrednictwem Twittera.

Wszystko zaczęło się od opisu, jaki Carano ustawiła sobie na profilu portalu społecznościowego. "Beep/bop/boop" – można było przeczytać w opisie jej konta. Internauci momentalnie oskarżyli aktorkę o nabijanie się ze środowiska osób transpłciowych i niebinarnych, które często oznaczają w sieci, jakich zaimków używają (np. they/them). Kolega z planu "The Mandalorian" Pedro Pascal, którego siostra jest transkobietą, również miał być zawiedziony zachowaniem współpracownicy. Carano wyjaśniła, że jej wpis nie miał na celu obrazić nikogo ze środowiska LGBT+. Mleko się jednak rozlało. Opinia publiczna zaczęła coraz chętniej przytaczać wcześniejsze wpisy aktorki, w których ta np. prześmiewczo komentowała noszenie maseczek ochronnych podczas pandemii COVID-19 oraz szczepienia przeciwko koronawirusowi. Na domiar złego była gwiazda świata "Star Wars" zasugerowała raz, że wybory prezydenckie w 2020 roku w USA zostały sfałszowane.

W lutym 2021 roku Carano zamieściła na TikToku post, w którym porównała podziały polityczne w Stanach Zjednoczonych do prześladowania Żydów w III Rzeszy. "Czym to się różni od nienawidzenia kogoś za jego poglądy polityczne" – pytała retorycznie. Po tym wyskoku Lucasfilm odciął się od niej, a globalna agencja United Taled Agency zerwała z nią kontrakt.
Czytaj także: Szampan, kreski z pralki i seks w WC. Zendaya w nowej "Euforii" wraca na jeszcze ostrzejszym haju

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut